31.12.2011

Bieg sylwestrowy

Nie trudno się domyślić, że ten rok nie zakończę standardowo tj. w górach na snowboardzie. Co dodatkowo ułatwiła mi pogoda (brak śniegu) oraz problemy z saamochodem niweczące jakikolwiek wyjazd na dalszy stok.
Ten rok zakończyłam więc biegiem sylwestrowym na 10 km. Niby to tylko 10 km, ale tak naprawdę to nie jest TYLKO. To jest całkiem sporo, zwłaszcza dla początkującego i ambitnego biegacza. Którego już nie satysfakcjonuje ukończenie biegu, ale który chce też dobiec na metę z wynikiem, którego nie musi się wstydzić.

Więc początkowy plan był aby pobiec poniżej 54 min. Ustaliłam to na bazie ostatnich treningów, gdzie dawałam z siebie bardzo bardzo wiele i 10 km pokonywałam w czasie ok 56 min. Ale kiedy w aucie kolega zagadnął mnie, że pewnie planuję złamać 50 minut (on pobiegł poniżej 40 min!) - powiedziałam sobie: ok, spróbuję, nie wiem czy ten cel jest SMART ale podoba mi się :)

I udało się! 47:47! (trasa miała jednak długość ok. 9,8 km). Ale miejscami myślałam, że po prostu umrę (średnie tempo 4:54/km). I tu pewnie wytrawni biegacze śmieją się do rozpuku... 
To w sumie dziwne, bo to "umieranie" to nie była chęć zatrzymania się czy braku siły. To było takie "umieranie" z wysiłku i chęci (oraz niemocy) by biec jeszcze szybciej. Ale miejscami biegło mi się bosko!

Wierzę, że to moje wyprucie to jedynie efekt braku formy i doświadczenia. I że da się ze mnie wycisnąć coś więcej, zwłaszcza w obszarze tego "umierania" z wysiłku. No chyba że to norma i każdy tak ma. To wtedy muszę się po prostu przyzwyczaić.

Nie wiem czy już jestem "jedną z nich". Słuchając rozmów w szatni, podziwiając styl i technikę biegu zwycięzców, widząc wyniki innych - stwierdzam, że nie i że nigdy nie będę prawdziwym biegaczem. Patrząc jednak na siebie w tłumie ponad 300 osób stłoczonych na starcie, czując wspólnie ten biegowy nastrój, słuchając pozdrowień widzów oraz dublujących mnie osób - wiem że już biegam.

I bardzo to lubię!

ps. I zapomniałabym o najważniejszym. W kategorii wiekowej zajęłam 5 miejsce i znowu otrzymałam drobną nagrodę pieniężną :)

Samych udanych startów, upragnionych życiówek, braku kontuzji i wielkiej pasji biegania dla siebie i wszystkich innych Tarahumara!

26.12.2011

Urodzić się jak Tarahumara...

czyli o książce "Urodzeni biegacze" Christophera McDougalla.

Nie kłamią okładkowe opinie mówiące, że aż chce się biegać po lekturze tej książki. Wyraziste postacie i fantastyczna narracja, piękne i wzruszające (czasem aż za bardzo) historie biegaczy, sporo wiedzy (czasem ponoć bardzo uproszczonej, a nawet i nie do końca prawdziwej), no i wielka miłość do biegania.

Z jednej strony - tajemnicze, często podstępem "kolonizowane" plemię biegaczy Tarahumara, którego przedstawiciele obuci we własnoręcznie zrobione sandały bez problemu przebiec mogą dziesiątki (czy setki) kilometrów. Z drugiej strony Ameryka i wielki biegowy biznes. Setki mniej lub bardziej komercyjnych biegów, wypasiony sprzęt, tiuningowane do granic możliwości buty, rywalizacja. Kontuzje, medycyna sportowa, dieta i różne filozofie biegania.

Wszystko ostatecznie i tak sprowadza się do jednego - do pasji biegania, do czucia tej wolności i lekkości podczas biegu (z właściwą techniką!), do walki z własnymi słabościami, do pokonywania (nieludzkiego) zmęczenia, czy nawet do zaprzyjaźniania się z nim. Do podróżowania, spotykania fantastycznych ludzi i do gry fair play.


Zastanawiam się jak wielkiej siły ducha (nie wspominając o ciele) wymagają od zwykłych biegaczy ultradystanse. Ciemność, tempo, zmęczenie, ból, pragnienie, głód, kontuzje, samotność... Zastanawiam się, co popycha ludzi do tego, by w 40-stopniowym upale pokonywać dziesiątki kilometrów. Pod górę? Czy to jest jeszcze normalne?

Bardzo chciałabym się kiedyś przekonać, że to jest jednak normalne.

21.12.2011

Prezent dla biegacza

Nie ma dziś portalu, programu czy gazety biegowej, w której tematyka prezentu dla biegacza nie byłaby poruszona. Bo niby różnorodność duża, a wybór zależny tylko od zasobności portfela. No ale dla mnie prezentu nie ma... Bo wszystko niby mam. Serio. Buty, skarpetki, rajtki, kilka podkoszulek i bluz. Rękawiczki i opaska. Grajek i zegarek z GPS i pulsometrem. No, może zdrowsze kolana bym chciała i ew. jakąś książkę (jedną wprawdzie już mam) o bieganiu... I czapkę, w której wyglądałabym jako tako. A poza tym wszystko mam. Przynajmniej na taką zimę jak obecna.
Wciąż biegam bowiem w zwykłych butach (Nike Pegasus 27) i w typowo jesiennym osprzęcie. I zastanawiam się czy przetrwam bez kolców i jakiś innych gadżetów na śnieg. Przetrwam?

Tymczasem na mojej biegowej trasie totalne zastrzęsienie biegaczy! Bywa, że podczas treningu mijam się z 8-10 osobami! Nie wiem czym to jest spowodowane, bo wcześniej ich tam nie było. Ostatnio nawet kiedy wybiegłam o 6 rano (tak tak o szóstej rano!) widziałam kilku. Bardzo lubię te wzajemne pozdrowienia - od razu dostaję powera i jakoś tak lżej ;)

Czytam teraz "Urodzonych biegaczy" Ch. McDougalla. I wiem, że nie chcę już zostać maratończykiem. Będę ultramaratończykiem. Najlepiej bosym...

I niech to będzie moim noworocznym postanowieniem ;)

Przeczytaj też: Prezent dla biegacza - lato

11.12.2011

Feel the Alps...

Było już bieganie nocą, w lesie i po okolicznych działkach. Teraz przyszła kolej na góry. I to nie byle jakie bo prawdziwe Alpy i bieganie na wysokości prawie 2000 m. n. p. m. we włoskim Livigno. Niektórzy twierdzili, że pomyliły mi się wyjazdy (byłam na szkoleniu snowboardowym), ale dla mnie jedno nie wyklucza drugiego. Bo kocham i snowboard i bieganie.

I tak mimo zjazdowego zmęczenia zaliczyłam trzy 10-kilometrowe przebieżki w tzw. dolinie Picolo Tibet.

Nie powiem, że było łatwo. Pierwszy bieg - który ambitnie chciałam zrobić pod górę - myślałam, że skończy się zawałem i że serce wyskoczy mi z piersi. Kilka godzin jeżdżenia na stoku, wysokość i brak tlenu naprawdę dały o sobie znać. Ale byłam twarda i ogarnęłam sprawę ;) Trudno mi jednak wyobrazić sobie prawdziwe górskie ściganie w podobnych warunkach. Heroes!

Kolejne biegi były już lepsze. Oraz ciekawsze gdyż spadł śnieg i wiosenna aura (tak tak przywitały nas zielone stoki) oraz temperatura przeobraziły się w prawdziwą zimową i alpejską scenerię.

1 trening - grudniowa wiosna w Livigno 
2 trening - zima mówi "dzień dobry"
3 trening - więc tak biega się po śniegu ... bez nartek ;)

Zobaczymy jak zaprawione w górskich warunkach czerwone krwinki sprawdzą się jutro nad rzeką. Planuję 20 km. 

A samo Livigno? Cóż, dla miłośników strefy duty free i polskiego towarzystwa na każdym (naprawdę każdym!) kroku - miejscówka dobra. Dla fanów jazdy poza trasami - zapewne też, choć nam nie było dane poznać tego w pełnej okazałości (mimo złych warunków Włosi stanęli jednak na wysokości zadania i zdołali przygotować kilka całkiem fajnych tras). 

Bo naprawdę snowboard i bieganie nie wykluczają się. 

27.11.2011

Moja historia...

Nie jest z tych cudownych... Że ważąc 100 kg, mając nadciśnienie i czterdziestkę na karku nagle chciałam coś ze sobą zrobić i zaczęłam biegać. Ba, nie rzucił mnie nawet chłopak, ani nie straciłam pracy. Z moim bieganiem było całkiem zwyczajnie. No może prawie całkiem ;)

Od jakiegoś czasu podobało mi się z zewnątrz to całe bieganie. Słuchałam Trójki i pytałam siebie, że może warto zajrzeć w sobotę na ten stadion? Ale oczywiście zawsze zostawałam w łóżku. W końcu (co zgodne jest z prawdą) ruchu miałam raczej pod dostatkiem wiec po co sobie dokładać zmartwień? W środku oczywiście gdzieś tam marzyłam o maratonie - ale było to raczej w kategorii pt. "lot na księżyc", niż coś co faktycznie może się kiedyś wydarzyć.

Fitness (jestem instruktorką i wciąż prowadzę zajęcia w klubie dwa razy w tygodniu), pływanie, zimą snowboard, a latem rower i dużo łażenia. Nie jestem typem, który lubi siedzieć w miejscu i odpoczywa drzemiąc w hamaku. Ale biegania nie było. By się zarazić potrzebowałam specjalnego impulsu.

Pierwszym była fotka Anety z Facebooka dokumentująca najpierw ukończony półmaraton a potem maraton. Drugim i decydującym wspólne z Anetą bieganie nad brzegiem angielskiego morza (lipiec 2011). Wtedy uwierzyłam, że biegać mogę zacząć również ja. Postanowiłam, że za rok (lub wcześniej) w Brighton pobiegniemy wspólnie.

I tak - mam nadzieję - pierwszy swój półmaraton pobiegnę właśnie na Wyspach. 19 lutego 2012 r. - Brighton Halfmarathon. A potem, jak się uda, królewski dystans, ale już w Polsce.

I tak naprawdę, dopiero wtedy będę mogła opowiedzieć "moją historię".

PS. Kupiłam sobie rajtki (obcisłe getry z odblaskami) do biegania. I teraz już wyglądam jak rasowy, biegający pajac ;)

AKTUALIZACJA: Prawdopodobnie w Brighton pobiegnę nie w połówce ale w całym maratonie!!! 15 kwietnia 2012, Ag. zwolniła miejsce bo przygotowuje się do triathlonu i to miejsce po prostu czeka na mnie. I się doczeka. Umieram z radości.

23.11.2011

Stało się...

totalnie nie chciało mi się dziś wybiegać na trening... Nie wiem czym to spowodowane jest: zmęczeniem? (mimo braku weekendowych treningów biegam i/lub ćwiczę codziennie), lenistwem? (wszystko jest możliwe), kiepską dietą? (to fakt, że miniony tydzień, a nawet dwa, upłynął pod znakiem dosyć lajtowego jedzenia, nie licząc słodyczy), znużeniem? a może jakimś brakiem motywacji? Luty i zaplanowany wówczas debiut w półmaratonie zbliża się wielkimi krokami, a mnie zamiast się bardziej chcieć, to chce się coraz mniej :( Mam nadzieję, że to chwilowy zastój i że niebawem wszystko wróci do normy. Już dwa tygodnie nie byłam na dłuższym i zbiorowym niedzielnym wybieganiu (praca i studia kurcze), brakuje mi powera i takiej "lekkości" (celowo dałam "", bowiem w moim wydaniu lekkość ma specyficzny wydźwięk).

Za tydzień - jak wszystko pójdzie zgodnie z planem - wyjazd na snowboard w Alpy (10 dni). Wypadnie mi więc z planu ponad tydzień biegania. Nie wiem czy to źle czy dobrze, liczę na to drugie i że stęskniona za biegiem wrócę z podwójną chęcią i motywacją. Oby.

15.11.2011

W lesie nocą

Jakby ktoś "normalny" zobaczył mnie wczoraj w nocy, to z pewnością zacząłby się porządnie zastanawiać. O ile nie wykonałby jakiegoś telefonu... Alarmowego.
Razem z trzema chłopakami, z czego dwóch to Maćki wybrałam się biegać po lesie. I wszystko byłoby w miarę normalne, gdyby nie fakt, że było to nocą, z czołówkami na głowach i po bardzo zróżnicowanym terenie.  Należy też dodać, że chłopcy to prawdziwi wymiatacze - maratony, również te górskie i biegi rzeźnika są u nich na porządku dziennym. No ale wiadomo, że nie ma lepszych treningów niż te z najlepszymi.

Las kilkanaście kilometrów od miasta to ulubione przez lokalnych biegaczy miejsce na treningi crossowe. Znaczne różnice wysokości, długie podbiegi i zróżnicowana trasa sprawia, że naprawdę jest tam co robić. To nic, że sporo liści i wystające konary - nogi trzeba podnosić wyżej i od razu czuć jak buduje się siła biegowa.  No ale nocą wszystko jest inaczej. Trochę się pogubiliśmy (specjalnie mi to nie przeszkadzało, gdyż była chwila na złapanie oddechu), ja dodatkowo zaliczyłam dwa kontrolowane upadki oraz wspinanie się pod jedną górkę na czworakach ;) I co najgorsze i czym zaczynam przerażać sama siebie - bardzo mi się podobało!
Oczywiście miejscami było mega trudno, nie nadążałam, przy dużych stromizmach przechodziłam w marsz, czasem ledwo łapałam oddech, a raz nawet zapytałam siebie - po ci to wszystko k. jest?

Ale na koniec była wielka satysfakcja i duma. Chłopcy nawet jakby się nie wkurzali, że psułam tempo, a przynajmniej nie demonstrowali tego otwarcie. Co więcej nawet chwalili i gratulowali, więc może nie było tak źle. Mam nadzieję, bo crossowy trening (w dzień czy w nocy) bardzo mi się podoba oraz jest świetnym i ponoć bardzo skutecznym urozmaiceniem nadrzecznej bieganiny po płaskim.
Jeśli jeszcze przekonam swoje kolana, że nie warto boleć, to może uda mi się realizować mój tajny plan.

12.11.2011

Biegiem za wolnością

Czyli mój pierwszy start. Bieg Niepodległości na 7 km. W sumie nie wiedziałam czego się spodziewać, rozglądałam się wokół i trochę zazdrościłam tym wszystkim ludziom, że mają taką pasję, że ich to kręci i że na pewno są w tym dobrzy. Ja oczywiście też mam pasję i też jestem wkręcona, ale osiągi mizerne, kolana bolą no i wielkie plany oraz cele dopiero przede mną. Bardzo przede mną.

Kiedy przed startem pytano mnie o plany na ten bieg, to całkiem nie wiedziałam co mówić. Totalnie nie wiem na ile mnie stać i jak rozłożyć siły, nie znam swojego organizmu w bieganiu "kto pierwszy". Znajomy biegacz poradził: najpierw biegnij w okolicach 5 min/km, a przy 4 km przyspiesz. Ok, spróbuję zawsze to jakaś taktyka. Powiedział też, że oglądanie się za siebie to ponoć oznaka słabości, więc ostro postanowiłam, że nie będę patrzeć na tych co za mną (o ile takowi będą).


Realizacja planu sprawdziła się do 2 km kiedy stwierdziłam, że w takim tempie to jednak nie dam rady. Trzeci i czwarty kilometr był więc nieco wolniejszy, a na piątym gdy chciałam przyspieszyć okazało się, że to jednak nie jest takie proste i sił mam mniej niż sądziłam. Nie pozostało mi więc wówczas nic innego, jak po prostu biec ile dam radę i jak najszybciej się da. I dobiegłam!!! Polecam uczucie, gdy wbiegając na metę słyszysz swoje imię i nazwisko oraz dostajesz medal. Bałam się, że zabraknie tych medali, ale starczyło ;)

A największą niespodzianką było - uwaga! - kiedy okazało się, że zajęłam drugie miejsce w kategorii wiekowej! Standing ovation poproszę! Podium, puchar, koperta z 80 zł (nieopodatkowane), gratulacje od organizatorów oraz znajomych biegaczy. Ba, nawet chwila dla fotoreporterów była! Tego to się naprawdę nie spodziewałam, owszem nakręcam się myśląc pozytywnie, ale żeby aż tak? Pomogło oczywiście szczęście początkującego hazardzisty sprawiając, że jakoś mało babek w moim wieku startowało, ale kto to dziś pamięta? ;)

Niniejszym dodałam dziś nowy tag do bloga "starty".

8.11.2011

Zadziwiające

jak szybko i łatwo potrafię biegać w grupie. A jak wolno i czasem bardzo ciężko biega się samemu. W niedzielę znowu udało się pokonać 24 km - i to w średnim tempie 5:50! Podczas zwykłych (i samotnych) treningów ledwo ubiegnę 6:05, a tu w grupie takie osiągi! Naprawdę zadziwiające to jest...

31.10.2011

Weekend dobrych wiadomości

Weekend to naprawdę przebiegłam na maxa. Same nowości i rekordy ;) Sobota to stadionowy trening w ramach Biegam bo lubię! No i znowu dał o sobie znać mój brak doświadczenia tj całkowita nieznajomość swoich mocy (a raczej niemocy) biegowych. 200 m szybko, 200 m wolno i tak 8 razy. Tak naprawdę to idealnie wychodziło mi tylko „wolno” ;). Ale przynajmniej wiem teraz, jak się brać za trening szybkościowy. I to jest pierwsza dobra wiadomość.

Kolejna zaś dotyczy niedzieli, bowiem 30 października 2011 r. zapisze się do historii!! To bowiem wczoraj przebiegłam swój pierwszy półmaraton!!! W ramach wybiegania z grupą Wymiataczy. Po cichu nastawiałam się na trzy pętelki (jednak ma ok. 7,2 km), ale tak średnio wierzyłam czy dam radę, bo jeszcze niedawno sukcesem były dwie, a w sierpniu nie mogłam zasnąć z wrażenia po przebiegnięciu jednej. Jednak bieganie w grupie świetnie mobilizuje i uskrzydla. Bo nie dość że przebiegłam ponad 24 km, to jeszcze w średnim tempie 6:02! Tutaj to już naprawdę poproszę o standing ovation.

I kolejna dobra wiadomość jest taka, że kolana jakby się przyzwyczaiły… Poczułam je dopiero w drugiej części niedzielnego treningu – więc albo tolerancja bólu znacznie mi się zwiększyła, albo po prostu przystosowały się już do swojego nowego życia… I oby tak dalej.

Symbolicznie przystąpiłam też do sekty biegaczy. Tj zarejestrowałam się już oficjalnie na jednym z forum dla biegaczy (i dodałam pierwszy post) oraz kupiłam miesięcznik "Bieganie" (napiszę coś o nim wkrótce). I kilku innych biegaczy wtajemniczyłam w moje zimowo-jesienne plany biegowe.

Tak więc nie ma już odwrotu. Nie ma.

27.10.2011

Moje szybko znaczy wolno :(

Niezaplanowane utrudnienia w dostępie do sieci, a nie przerwy w treningach spowodowały mały przestój w tych blogowych notatkach. A jest o czym pisać, bowiem pierwszy, że tak powiem szybkościowy trening za mną. Bo do tej pory to po prostu biegałam - minimum 10 km na trening. A teraz postanowiłam coś zmienić, urozmaicić i przyspieszyć. Czyli na początek prosto - 10 min wolno, 10 min szybko i znów dyszka wolno. Przynajmniej teoretycznie.
Bo tak naprawdę to szybko było przez pierwsze 200 m, a potem już znacznie gorzej ... przynajmniej do czasu aż złapałam "swój" (wolny) oddech. No - szybki lopez to ja nie jestem ;) Ale przynajmniej uporem wygrywam i zrobiłam 2 razy szybko, 2 razy wolno i potem jeszcze całkiem niezaplanowane 4 km wolno. I wyszło w sumie 13,5 km.
Mam nadzieję, że to co piszą, że szybkość da się poprawić może mieć zastosowanie również i w moim przypadku. Jeśli tak - to zdecydowanie włączam taki trening do mojej bieganiny.
I za jakiś czas będzie lepiej. Musi być ;)

20.10.2011

Jak z Wwy do Gdańska

Odkąd zaczęłam dokumentować swoje bieganie za pomocą Garmin Forrunner 110 (tj. od końca lipca) przebiegłam prawie tyle co z Warszawy do Gdańska tj. 340 km. Dla maratończyków to jest zapewne nic, ale dla zwykłych śmiertelników i dla mnie to jest big acziwment. A spaliłam ponad 17 tys. kalorii! Hmm... ile to będzie lodów? ;)

17.10.2011

Jestem bogiem ;)

Czyli nie ma to jak dobra afirmacja ;) (zwłaszcza jak szef ma cię za nic). Przy dźwiękach Paktofoniki biegło mi się dziś jak w transie. Średnie tempo 6:04 przy kilometrażu 17 km jest chyba całkiem ok. To jest dla mnie takie miłe optimum - nie szarpię się, nie zadyszam, myślę. I biegnę... Jestem bogiem, uświadom to sobie sobie...

Prawie bym zmierzchu nie zauważyła. No ale, jak już człowiek potyka się o krecie kopce - to znaczy że jest ciemno. I że należy się przemieszczać w kierunku światła. Bo jednak tak nocą to tak trochę nieprzyjemnie i nakręcać się zaczynam, że zaraz ktoś/coś wyskoczy na mnie z krzaków. Aż boję się myśleć, co będzie jak przesuniemy czas. Chyba będę musiała brać urlop aby pobiegać o jakiejś widnej porze. Muszę się jednak odważyć by zagadać do kogoś kto też biega popołudniami/wieczorem by jakoś wspólnie biegać w tych ciemnościach. Wśród "niedzielnych wymiataczy" na pewno są tacy, pytanie czy ktoś będzie zainteresowany ciąganiem za sobą ogona... Bo oni biegają raczej szybko. Z naciskiem na szybko.

Dziś jak dla i na mnie - było całkiem ok. Kolana mają pewnie inne zdanie w tej sprawie, no ale wystarczyć im muszą zimne okłady.

Ty też jesteś bogiem, tylko wyobraź to sobie sobie...

15.10.2011

Przetestowana

2550 m! I wynik bardzo dobry! Nooo, tego to się po sobie nie spodziewałam!!! Pierwszy w życiu test Coopera dał mi nadzieję, że może jednak nadaję się do tego biegania. Wprawdzie to tylko dzięki 50 m znalazłam się w przedziale bardzo dobrym, no ale się znalazłam! Mam nad czym pracować, ciekawa jestem jak wypadnę wiosną, bo przecież plany na najbliższe miesiące mam ambitne, zwłaszcza na koniec zimy.

Ale dało mi w kość te 12 minut. Ledwo dziś łażę, średnie tempo 4:45 to jest na dziś naprawdę szczyt moich możliwości. I gdyby trzeba było przebiec tak jeszcze kilka minut nie dałabym rady. Ani kółeczka.

Ale za 2550 m: od siebie i dla siebie - standing ovation!

PS. Miłą niespodzianką na dziś był dziś również e-mail od Pani Ewy-Witek Piotrowskiej fizjoterapeutki z kliniki Ortoreh. To odpowiedź na moje (wysłane wszak 1 miesiąc temu) zapytanie o możliwe przyczyny moich kolanowych dolegliwości (w ramach akcji Polska Biega). Za wiele się nie dowiedziałam - ale i nie oczekiwałam diagnozy tylko prosiłam o jakąś wskazówkę co dalej. Wiem już jednak, że raczej nie fizykoterapia, ale poprawa mechaniki całej kończyny (powodującej przeciążenia) może być dla mnie jakimś rozwiązaniem. Czyli muszę poszukać dobrego specjalisty. Niniejszym foch na GW i akcję "Polska biega"  uznaję za zakończony ;)

14.10.2011

Na głodniaka tak średnio

Dziś postawiłam na eksperyment i na bieg zaraz po pracy bez obiadu. Wcześniej planowałam wsunąć choć banana, ale ostatecznie bawiąc się w berka z pogodą (padać będzie czy nie?) wybiegłam całkiem na głodniaka.
No i nie było to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że za oknem jakieś 6 stopni, wiatr i przelotny deszcz.
Taka pogoda sprawia wprawdzie, że chce się biec szybciej (choćby po to aby się rozgrzać) - ale bez paliwa, to chęci niestety nie wystarczą.
Chociaż może i wystarczą bo dziś zrobiłam rekord i standardową trasę 10 km (po różnych wzniesieniach) przebiegłam w średnim tempie 5:42! Z tego wyniku oczywiście się bardzo się cieszę, ale jednak nie było totalnej frajdy bo głód i brak sił przypominały o sobie cały czas.

Oprócz korzystnego wyniku, trudy wynagrodziła mi jednak przepiękna tęcza i wielki talerz spaghetti napoli na kolację.
Jutro Test Coopera na stadionie w ramach gazetowej akcji "Polska biega". Na jeden dzień zawieszam więc focha i biegnę po raz pierwszy sprawdzić swoją wytrzymałość. Nie spodziewam się za wiele, no ale od czegoś trzeba zacząć.

Czytam kolejne cudowne opowieści ludzi, którym się udało. Którzy zaczynając od zera przebiegli maraton. Oj, tak bardzo chciałabym napisać podobną historię w przyszłości...

12.10.2011

kontuzje@gazeta.pl - NIE PISZ!

Coś cię boli? Nie wiesz, dlaczego? Potrzebujesz fachowej porady? Nie masz dostępu do lekarza? Chciałbyś zasięgnąć drugiej opinii?

Tak! Bardzo bym chciała! Bardzo! No i naiwnie napisałam na adres promowany na stronie "Polska biega" wierząc, że "eksperci" z kliniki Ortoreh (nie dam linka) od lat związani ze sportem wyczynowym i bieganiem podpowiedzą mi coś więcej niż dr Google. Bo kolana zaczęły mi naprawdę bardzo doskwierać i już sama nie wiedziałam: biegać, nie biegać, fitness niefitness, a może siłownia, rower lub basen. Otworzyłam się jak nigdy. Opisałam dokładnie co, gdzie i kiedy najbardziej mnie boli. Jaką mam sportową przeszłość i że nie jem mięsa. Nawet wzrost i wagę podałam!

I nic. Od miesiąca!

No to ja się pytam: po co się tak ogłaszać i reklamować? Zadowolona powiedziałabym pewnie tylko najbliższym jak to świetnie Gazeta Wyborcza z partnerami akcji "Polska biega" pomogła mi zrobić coś z tymi kolanami. Niezadowolona - paplam o tym przy każdej możliwej okazji. I nie przestanę.

Jeśli się z góry zakłada, że takich bezpłatnych (jakże szczytnych skądinąd) porad i tak się nie udziela - to po co robić taką pokazówę? Efekt jest naprawdę odwrotny od zamierzonego. Co tym bardziej dziwi, bo na Czerskiej nie pracują przecież przypadkowi ludzie.

Masz kontuzję? Nie pisz na kontuzje@gazeta.pl .

AKTUALIZACJA: Dziwnym zbiegiem czy niezbiegiem okoliczności - 15 października 2011 r. otrzymałam odpowiedź od p. Ewy-Witek Piotrowskiej z kliniki Ortoreh na mojego e-maila wysłanego 9 września 2011. Za zawarte w nim wskazówki bardzo dziękuję (trochę mi się rozjaśniło) - a innym piszącym na adres kontuzje@gazeta.pl radzę po prostu uzbroić się w cierpliwość, a jeśli ta się skończy wspomnieć o tym gdzieś na blogu lub forum...

10.10.2011

Jesienią powiało

I tak pierwszy typowo jesienny bieg mam za sobą. 11 stopni C sprawia, że biegnie się inaczej. Zdecydowanie lepiej! Kolana nie bolą (dopiero pod koniec się odezwały), mało ludzi, rześkie powietrze i jakby zmęczenie mniejsze? 14,5 km przebiegłam w średnim tempie 5:58 więc jak na mnie całkiem wporzo. A nawet bardziej. Może to zasługa nowych ciuszków? No bo oczywiście musiałam się skusić na drobne zakupy w http://www.tchibo.pl/, które akurat wypuściło nową kolekcję dla zimowych biegaczy. A że ceny są tam całkiem przystępne, a jakość również nie odbiega od naprawdę dobrych standardów (sprawdzone na snowboardowej bieliźnie termoaktywnej) - zaszalałam ;)

5.10.2011

Mont Everest na dziś - 5:50

No i chyba złamałam jedną z podstawowych zasad - tj. nie biegania dzień po dniu... Bo - jak mawiają mądrzy - trzeba robić sobie przerwy, aby dać organizmowi odpocząć. Ale tak mnie kusiło, poza tym w pracy kilka stresujących rozmów, że po prostu musiałam, choć na chwilę. Choć na momencik. I wyszła godzina. A w zasadzie 58 minut, w które pokonałam (po płaskim, ale nie asfalcie tylko po trawie) 10 km ze średnim tempem 5:50. Na chwilę obecną to jest naprawdę szczyt moich możliwości... Naprawdę miejscami wydawało mi się, że mknę z prędkością światła :) I walczę ze wszystkich sił. A tu tymczasem spalonych tylko 464 kcal... Czuję się oszukana, bo myślałam że za taką walkę dostanę przynajmniej jakieś 600... No ale na loda (moja słabość) zasłużyłam (już zjedzony).

A na trasie zaczyna się piękna jesień. Gdyby nie to, że zmierzchać zaczyna już ok. 18.00, to pogoda jest naprawdę świetna do biegania. Liście szurają pod nogami, delikatny wietrzyk, kaczki (bez podtekstów). Dzisiejszą godzinę uprzyjemniał mi Pearl Jam z ostatnią płytą PJ 20. 

Wg planu następny trening w piątek rano - przed wyjazdem do stolnicy na studia. Wygląda na to, że weekend intensywny będzie, więc muszę trochę "na zapas" pobiec, bo pewnie nad Wisłę nie uda się wyrwać... Ot takie studenckie życie... ;)

4.10.2011

Gdzie jestem...

Z żelowymi, zimnymi okładami na kolanach dziś już po biegu. Całkiem niezapowiadanego, bo wtorek to czas na fitness (jestem instruktorką i prowadzę zajęcia w klubie 2 razy w tygodniu), ale że zajęcia odwołano to ja hop w buty i słuchawki i do biegu gotowa start. Całkiem było dziś miło - 11 km w średnim tempie 6:12 (wciąż b. wolnym, ale ja po prostu nie potrafię szybciej biegać na dłuższych kawałkach, na krótszych zresztą też). Kolana tylko na początku dawały o sobie ostro znać, a potem już się przyzwyczaiły, że bolą.

Na początku biegu małe i większe górki, potem po płaskim wzdłuż rzeki mijając zakochane pary, rowerzystów, rolkarzy i młodzież z baryłeczką. A z dala zachód słońca, kontury miasta i Radiohead w uszach.

Note to myself: 1) mimo, iż sprzęt nie biega czas sprezentować sobie jakąś inteligentną oddychającą koszulkę z długim rękawem; 2) pożyczana od Wielkiego Łosia opaska "power balance" chyba nie działa - dziś bez niej biegało się super. 

Za mną już ponad 3 miesiące dosyć intensywnego (jak na mnie) biegania. I z dumą obserwuję, jak po standardowej treningowej "dyszce" nie wchodzę już na czworakach po schodach, tylko czuję się całkiem wporzo. To się nazywa postęp :) 

Ale jak tak dobiegam do domu i wyobrażam sobie, że maraton to tak ok. 5 razy to co właśnie zrobiłam, to uświadamiam sobie gdzie jestem... 

3.10.2011

42,195 - tajny plan


To jest mój tajny plan i wielki cel. Wie o nim zaledwie kilka osób, a tak naprawdę to chyba tylko jedna (Najważniejszy Wielki Łoś) wierzy i trzyma kciuki. No może dwie - jeszcze Aneta, od której wszystko się zaczęło. MARATON. Nie ukończyć - ale przebiec. I złamać 5 godzin.

Dla biegaczy hardcorów to nie jest to żaden cel. Jak czytam forowe dyskusje na maratonypolskie.pl czy bieganie.pl to zakwasy (tfu mikrourazy) same mi się robią :) To są dopiero wymiatacze. Zazdraszczam. No ale, nawet oni też przecież kiedyś zaczynali. Więc wszystko przede mną. I dla mnie.

Będę tu dokumentować jak mi idą przygotowania. Czy kolana mnie bolą bardzo czy tylko trochę, czy "bucik się kręci" i jak mi wychodzą podbiegi. Na razie jestem na etapie budowania fundamentów tj stopniowego przyzwyczajania organizmu do biegania i zwiększania dystansu oraz budowania kondycji. Tak się akurat złożyło, że planuję swój maratoński debiut na wiosnę - więc te najważniejsze treningi przypadną na luty/marzec. To będzie bardzo nowe i ciekawe doświadczenie - nie zjeżdżać po śniegu, ale po nim biegać. Coraz dalej i szybciej.

Tak więc taki mam tajny plan.