29.04.2013

Wśród ironmenów

Od sobotniego popołudnia jestem na obozie triathlonowym w Szklarskiej Porębie organizowanym przez Trinergy. Umierającym z ciekawości czy jeszcze dycham, uprzejmie donoszę, że.

Uścisnęłam dłoń Mistrzowi Polski Juniorów w triathlonie na dystansie uciewkłomijakim, widziałam na żywo rower czasowy z lemondką, minęłam się w drzwiach z panem Grassem (tym! uśmiechnął się nawet, jak nic musi mię kojarzyć) oraz nauczyłam się sprawnie zmieniać dętkę i przećwiczyłam dokładnie co i jak robić w T1 (mówcie mi Profesorze). Były też trzy baseny, jeden z nagrywaniem techniki pływania z dołu, góry i z boku, a drugi z kosmicznymi ćwiczeniami młynka oraz testem na 400 m. Napisać, że byłam na tym dystansie o minutę lub półtorej gorsza od najlepszych z naszej grupy, czy też pocieszać się, że jakby nie patrzeć mam życiówkę (8:12) oraz że zdublowałam takich dwóch innych? :) Trzeci basen był hardcorowy, po ćwiczeniach na rotację ramion ("bardzo ładnie Bo"), 12 razy 100 m kraulem z pullboyem, z czego co trzecia stówa na maksa. Prawie umarłam.

Jeszcze ciekawy wykład o pływaniu i trenowaniu pod wody otwarte był oraz dwa treningi biegowe. Jezzzu, jak ja jednak uwielbiam to bieganie! Pływanie jest fajne, kręcenie też, ale bez dwóch zdań, bieganie rządzi! Głupia sprawa, że potrzebowałam aż kontuzji, aby to sobie przypomnieć. Muszę jednak dodać, że ciut ciężej biega mi się w tym sławnym mikroklimacie alpejskim, który panuje w Szklarskiej. Ponoć to minie, organizm musi się przystosować, a mój zapewne zrobi to w dniu wyjazdu do domu.

25.04.2013

Zakł-adka

Można uzupełniać kalendarium oraz tworzyć hasła w Wikipedii. Panie i Panowie, czwartek 25 kwietnia 2013 r. właśnie przechodzi do historii. Pierwsza w życiu zakładka Bo! Rower i bieganie. Niecierpliwym, którym się nie chce tego wszystkiego czytać, powiem w skrócie "wszystko jest dla ludzi" oraz dodam po cichutku "masakra".

Najpierw rower. Cóż, powiedzmy, że wybieranie się na rower jakiś czas temu zabierało mi znacznie mniej czasu niż obecnie. Nagadały mi szosony o tym trzepactwie i stoję teraz pół godziny przed lustrem zgrywając odcienie lajkry z kolorem opon, ramy i owijki. Po czym i tak przebieram się w pierwszą i najprostszą wersję kolorystyczną czyli czerń, bo na szczęście zgodnie z zasadą Henrego Forda czarne ciuchy stanowią zdecydowaną większość mojej szafy, a wiadomo czarny pasuje do wszystkiego, no może z wyjątkiem kasku, który notabene wkładam na głowę już poza strefą lustra, aby nie psuć sobie humoru. Jak już mam być trzepakiem to chociaż godnie, na czarno, a nie w jakiś tam pstrokaciznach. Biorąc pod uwagę ponad 20-stopniową temperaturę, która nastała na czas mojego treningu zakładkowego, wybór czerni był oczywiście strzałem w dziesiątkę. Energię z nieba chłonęłam niczym trzymetrowy panel słoneczny.

18.04.2013

Między nami szosonami

Może zacznę od tego, że w tym kolarskim przebraniu wyglądam jak pajac. Nie wiem, patrzę na innych rowerzystów oraz ich outfity i oni tak jakoś normalniej. Nie że całkiem normalnie, bez przesady, w lajkrze i kasku nie da się tak wyglądać, ale przynajmniej nie śmiesznie. A ja? Nie wiem. Może to ten kask (to na pewno ten kask!), może coś z butami lub okularami, albo ta stójka przy koszulce nie bardzo, przecież ja nie cierpię stójek. Coś tu nie gra i źle mi z tym, że cały efekt psuję swą osobą. Kuba przecież taki śliczny...

Tak więc jestę szosonę. Po 37 godzinach zimowego kręcenia na stojaku wreszcie wyjechałam za miasto. I przyznam szczerze, nie wiem czy mi ten trenażer coś pomógł, łudzę się że tak (tani nie był). Jednak ta pozycja na rowerze szosowym, która jesienią do zawygodnych nie należała, teraz jest nawet w porządku, a tyłek boli mnie dopiero po 90 minutach jazdy, czyli mamy postęp. Oczywiście nie będę pisać, że kręcenie w miejscu nijak ma się do treningu outdoor, bo ma się całkowicie nijak.

Generalnie to mam takie małe déjà vu okresu, w którym zaczynałam biegać. Tak samo nic nie umiem i nic nie wiem. Tak samo niemal dziecięcą i żywiołową radość sprawia mi każde przejechane 10 km, a rano następnego dnia budzę się z myślą "rany, ale się fajnie wczoraj kręciło". Podobnie też nie znajduję zrozumienia w domu, gdy wracając z treningu z wypiekami na twarzy drę się od progu: "Borze, jaki piękny asfalt odkryłam w Lubeni i w Straszydlu, boski!" I tak jak półtora roku temu, gdy po godzinie biegu twierdziłam, że no way nie przebiegnę tego maratonu w życiu, tak samo teraz po 50 km na budziku zastanawiam, co ja tak w ogóle robię, z czym do ludzi i w co ja się głupia wpakowałam. Oraz śmieję się sama z siebie i do siebie, że myślałam, że w tym całym triathlonie to najtrudniejsze będzie dla mnie pływanie.  A to ci niespodzianka, że jednak rower. Ameryka.

15.04.2013

Wściekła jesteś? Nie. Bardzo? Tak

Decyzja zapadła. Nie biegnę w Orlen Marathon. Powiedzmy, że to taki mały krok w tył, aby wziąć porządny rozbieg przed moimi kolejnymi planami, celami, marzeniami...

Tak, rezygnuję ze startu w maratonie, do którego przygotowywałam się przez ostatnie 2 miesiące z hakiem - powiedziała 'Bo rozsądna' tłumacząc swą decyzję troską o nogę zainfekowaną shin splints i chęcią szybkiego powrotu do zdrowia. Tak, rezygnuję - potwierdziła 'Bo prrr szalona', po cholerę mam przeczłapać ten maraton bez marzeń o pięknej życiówce, bez walki z sobą, bez cierpienia, łez i bólu! Skoro się więc dziewczyny tak ładnie dogadały, nie pozostało mi nic innego jak przyznać im rację, klepnąć tę decyzję oraz zapłakać nad swym losem i pewnie zaplanować jakąś fajną kolarską wycieczkę z Kubą na przyszłą niedzielę, bo przecież serce mi pęknie z żalu jak będę musiała to wszystko śledzić w relacji na żywo.

Czy jest mi smutno? Jest. Czy jestem zła? Jestem. Czy chce mi się ryczeć jak słyszę reklamy w radiu, jak pomyślę o swoich ambitnych założeniach startowych, jak czytam o ostatecznych szlifach i taperingu innych biegaczy oraz gdy naprawdę czuję to ich przedmaratońskie podekscytowanie i zazdroszczę jedynych w swoim rodzaju emocji? Już nie ryczę, swoje wypłakałam.

Jak noga pytają. Otóż noga dobrze. W zasadzie całkiem dobrze. Odpoczynek od biegania dobrze jej robi, na pewno pomagają też ćwiczenia (przebieranie nogami pod stołem weszło mi w krew, podobnie jak poruszanie się po domu wte na palcach, a wewte na piętach) oraz chłodzenie okładami z lodu. Nawiasem mówiąc, chłodzenie tak intensywne, że gapa odmroziła sobie tę nogę i ma trzy bąble, a może nawet cztery. Wiadomo, jak coś robić, to zawsze na 200% :) Tak więc noga generalnie już nie boli, czasem delikatnie gdzieś zaćmi, co jednak jest niczym w porównaniu z bólem, którego doświadczałam wcześniej. I choć pewnie mogłabym już coś potruchtać, nie biegam. Boję się. Ktokolwiek wychodził kiedyś z kontuzji, wie czym jest strach przed tym bólem... Z przyjemnością oddaję się za to swojej drugiej pasji pływaniu (Test Coopera nawet gdybym była facetem zaliczyłabym na bdb, 575 m, fju, fju) oraz zgłębiam tajniki kolarstwa w praktyce. Szosa for dummies zasługuje jednak na osobny wpis, jeśli nie na cały cykl wpisów, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wszystkim niedzielnym maratończykom życzyć powodzenia. Pokażcie mu, temu maratonu, kto tu tak naprawdę rządzi!!! Let's go! Ognia! 

I oczywiście w trupa, przecież nie może być inaczej. Bez życiówek się nie pokazujcie.

9.04.2013

Trach!

W normalnym życiu mam to sprawdzone i przećwiczone. Kiedy idzie dobrze i wszystko układa się idealnie po mojej myśli, wiem, że zaraz się to skończy. Zapala się wówczas czerwona lampka, nie ciesz się Bo, już to przerabialiśmy, zaraz będzie dół, oby tylko nie za głęboki. I zazwyczaj jest dół. Zazwyczaj też dość spory. Sukcesy okazują się pozorne, przyjaźń ulotna, a marzenia i plany znowu palcem po wodzie pisane. Ale do tego jestem przyzwyczajona, dramatu nie robię, taki lajf.

Co innego w bieganiu, czy może określę to inaczej, w uprawianej przeze mnie ostatnio multidyscyplinarnej aktywności. Zawsze do tej pory było... no jak było? No bosko było. Radość z postępów i sukcesów, duma z umiejętności zagadania lenia oraz z konsekwencji w dążeniu do.
Ogólna zajebistość. Tak wielka czasem, że zapomniałam, że również i tu kiedyś może, a nawet powinna zapalić się ta cholerna lampka.

Trach nr 1
Shin splints. Czyli boli mnie przednia część kończyny dolnej prawej w okolicy piszczeli. W pewnym momencie bolała tak bardzo bardzo, że trudno było mi chodzić nawet. Jak każdy więc mądry i szanujący się biegacz, pomyślałam, zabiegam. Jak rozruszam na pewno ból minie i znowu będę niezniszczalna. No ale jakoś się ten mój shin splints zabiegać, kurde, nie chciał. I choć Dariusz Masażysta po odprawieniu czarów nad moją nogą i założeniu nowych turkusowych tejpów, na pytanie czy biec niedzielny półmaraton odpowiedział: "Fuck! Biec! Jasne, że biec" (love Dariusz), to jednak zdecydowałam, że nie. Zaczęłam myśleć (!), a już na dobre przeraziłam się czytając, że shin splints przerodzić się może w ciągnącą się w nieskończoność upierdliwą i prawdziwą kontuzję lub nawet w zmęczeniowe złamanie piszczeli (dziękuję ci fejsbuniu za te cenne rady). A ponoć - tak piszą internety - wystarczy kilka dni odpoczynku, chłodzenia, odpowiednich ćwiczeń i jeszcze raz odpoczynku i są naprawdę spore szanse na zażegnanie shin splints. Ten półmaraton miał być dla mnie ważnym startem, potraktować go chciałam treningowo, jako mocny bieg ciągły i ostatni sprawdzian wytrzymałości tempowej przed maratonem, tym trudniejsza była decyzja o rezygnacji z biegu, zwłaszcza iż organizowany był w moim mieście. Chlip, chlip - zapłakałam nad swoją roztropnością i rozsądkiem. W sobotę wieczorem jak mówiłam znajomym, że nie biegnę, nikt mi nie wierzył i wszyscy myśleli, że sobie jaja robię. Też bym nie uwierzyła. Chlip, chlip.

4.04.2013

Jestę swim masterę

Masters swimming - prowadzone przez wykwalifikowaną kadrę trenerską zajęcia pływackie dla osób powyżej 25 roku życia: amatorów tudzież byłych zawodników, których celem jest doskonalenie techniki pływackiej, trening i przygotowanie do startów, również triathlonowych lub po prostu utrzymywanie formy i zdrowego stylu życia (przyp. red.).

Mój związek z kraulem z fazy zauroczenia i totalnej ekscytacji wchodzi obecnie w etap pielęgnowania uczucia, przeciwdziałania nudzie i rutynie oraz szukania smaczków ;) Czyli. Coś już tam pływam, jest fajnie, bardzo fajnie, pan instruktor chwali i jakby mi ktoś w styczniu powiedział, że będę taka ryba, nie uwierzyłabym, w życiu. No ale. Przestaje mi to już wystarczać. Chcę wyzwań, zadań, chcę trenować to pływanie, a nie tylko pływać! Chcę, by mój kraul stał się kraulem doskonałym i chcę czuć jak w swych zwinnych, opływowych, szybkich i bliskich ideałowi ruchach ciała łatwo pokonuję kolejne kilometry wody bez zachłyśnięcia się oraz zmęczenia. Chcę tego, a grunt to mieć realne cele, nie? ;) Zacisnęłam piąstki, tupnęłam nóżką i oto, jak na zawołanie, powstała w mym mieście sekcja pływacka "masters".

W ogóle to sam fakt zorganizowania czegoś takiego w mojej metropolii jest godny odnotowania. Kocham to miasto, jest czyste, zielone, mamy jedynytakipomniknaświecie, kina i teatry, wszędzie daleko choć w Bieszczady blisko, filharmonię mamy, opery nie, ale za to ponoć wielu szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi oraz ciekawe miejsca do pedałowania i biegania. Nawet coraz więcej imprez biegowych jest, a sprzedawcy w sklepach sportowych już nie pytają czy potrzebuję butów do "takiego prawdziwego biegania". Nie jest źle, ale jak widzę co w kwestii triathlonu dzieje się w innych miastach, zawody, mnóstwo zawodów, testy pianek, bikefittingi, seminaria, grupy trenerskie itp, to naprawdę skręca mnie z zazdrości. Z tym większą radością przyjęłam wiadomość o "mastersach" i stawiłam się wczoraj na basenie punktualnie o godz. 18.00. Oobecna!

1.04.2013

Siadaj, piątka.

Bo! Do tablicy! Chodźże, nie bój się, pokaż no ten twój dzienniczek treningowy z marca. Z marca, nie lutego, nie oszukuj.

Czy wszystkie dzieci widzą? 35 treningów i 1 półmaraton. Prawie 48 godzin w ruchu i 25 tys. spalonych kalorii. Nie próżnowałaś Bo, choć wszyscy wiemy, że było mniej intensywnie niż w lutym. Ale przyjrzyjmy się temu bliżej.

250 km biegiem. No ładnie, chociaż wiesz, że szykując się do maratonu powinnaś dreptać trochę więcej. Rok temu w marcu, gdy przygotowywałaś się do debiutu, zrobiłaś 283 km (!). Booo! Już wówczas miałaś zadatki na cyborga, nieźle, że nikt wtedy cię nie odkrył? No ale uwzględniając obecne multidyscyplinarne uwarunkowania powiedzmy, że bieganie jest na piątkę. Dwa długie wybiegania ponad 3 dyszki, kilka biegów ciągłych, podbiegi, o, nawet i jakieś interwały były. A ty chyba nie lubisz interwałów? Wyglądasz na taką, która za nimi nie przepada. Tym bardziej ładnie. A już najpiękniej było 24 marca. Pobiegłaś ten półmaraton na szóstkę. Najlepiej z całej klasy, pewnie będzie nawet nagroda książkowa na koniec roku.