31.10.2011

Weekend dobrych wiadomości

Weekend to naprawdę przebiegłam na maxa. Same nowości i rekordy ;) Sobota to stadionowy trening w ramach Biegam bo lubię! No i znowu dał o sobie znać mój brak doświadczenia tj całkowita nieznajomość swoich mocy (a raczej niemocy) biegowych. 200 m szybko, 200 m wolno i tak 8 razy. Tak naprawdę to idealnie wychodziło mi tylko „wolno” ;). Ale przynajmniej wiem teraz, jak się brać za trening szybkościowy. I to jest pierwsza dobra wiadomość.

Kolejna zaś dotyczy niedzieli, bowiem 30 października 2011 r. zapisze się do historii!! To bowiem wczoraj przebiegłam swój pierwszy półmaraton!!! W ramach wybiegania z grupą Wymiataczy. Po cichu nastawiałam się na trzy pętelki (jednak ma ok. 7,2 km), ale tak średnio wierzyłam czy dam radę, bo jeszcze niedawno sukcesem były dwie, a w sierpniu nie mogłam zasnąć z wrażenia po przebiegnięciu jednej. Jednak bieganie w grupie świetnie mobilizuje i uskrzydla. Bo nie dość że przebiegłam ponad 24 km, to jeszcze w średnim tempie 6:02! Tutaj to już naprawdę poproszę o standing ovation.

I kolejna dobra wiadomość jest taka, że kolana jakby się przyzwyczaiły… Poczułam je dopiero w drugiej części niedzielnego treningu – więc albo tolerancja bólu znacznie mi się zwiększyła, albo po prostu przystosowały się już do swojego nowego życia… I oby tak dalej.

Symbolicznie przystąpiłam też do sekty biegaczy. Tj zarejestrowałam się już oficjalnie na jednym z forum dla biegaczy (i dodałam pierwszy post) oraz kupiłam miesięcznik "Bieganie" (napiszę coś o nim wkrótce). I kilku innych biegaczy wtajemniczyłam w moje zimowo-jesienne plany biegowe.

Tak więc nie ma już odwrotu. Nie ma.

27.10.2011

Moje szybko znaczy wolno :(

Niezaplanowane utrudnienia w dostępie do sieci, a nie przerwy w treningach spowodowały mały przestój w tych blogowych notatkach. A jest o czym pisać, bowiem pierwszy, że tak powiem szybkościowy trening za mną. Bo do tej pory to po prostu biegałam - minimum 10 km na trening. A teraz postanowiłam coś zmienić, urozmaicić i przyspieszyć. Czyli na początek prosto - 10 min wolno, 10 min szybko i znów dyszka wolno. Przynajmniej teoretycznie.
Bo tak naprawdę to szybko było przez pierwsze 200 m, a potem już znacznie gorzej ... przynajmniej do czasu aż złapałam "swój" (wolny) oddech. No - szybki lopez to ja nie jestem ;) Ale przynajmniej uporem wygrywam i zrobiłam 2 razy szybko, 2 razy wolno i potem jeszcze całkiem niezaplanowane 4 km wolno. I wyszło w sumie 13,5 km.
Mam nadzieję, że to co piszą, że szybkość da się poprawić może mieć zastosowanie również i w moim przypadku. Jeśli tak - to zdecydowanie włączam taki trening do mojej bieganiny.
I za jakiś czas będzie lepiej. Musi być ;)

20.10.2011

Jak z Wwy do Gdańska

Odkąd zaczęłam dokumentować swoje bieganie za pomocą Garmin Forrunner 110 (tj. od końca lipca) przebiegłam prawie tyle co z Warszawy do Gdańska tj. 340 km. Dla maratończyków to jest zapewne nic, ale dla zwykłych śmiertelników i dla mnie to jest big acziwment. A spaliłam ponad 17 tys. kalorii! Hmm... ile to będzie lodów? ;)

17.10.2011

Jestem bogiem ;)

Czyli nie ma to jak dobra afirmacja ;) (zwłaszcza jak szef ma cię za nic). Przy dźwiękach Paktofoniki biegło mi się dziś jak w transie. Średnie tempo 6:04 przy kilometrażu 17 km jest chyba całkiem ok. To jest dla mnie takie miłe optimum - nie szarpię się, nie zadyszam, myślę. I biegnę... Jestem bogiem, uświadom to sobie sobie...

Prawie bym zmierzchu nie zauważyła. No ale, jak już człowiek potyka się o krecie kopce - to znaczy że jest ciemno. I że należy się przemieszczać w kierunku światła. Bo jednak tak nocą to tak trochę nieprzyjemnie i nakręcać się zaczynam, że zaraz ktoś/coś wyskoczy na mnie z krzaków. Aż boję się myśleć, co będzie jak przesuniemy czas. Chyba będę musiała brać urlop aby pobiegać o jakiejś widnej porze. Muszę się jednak odważyć by zagadać do kogoś kto też biega popołudniami/wieczorem by jakoś wspólnie biegać w tych ciemnościach. Wśród "niedzielnych wymiataczy" na pewno są tacy, pytanie czy ktoś będzie zainteresowany ciąganiem za sobą ogona... Bo oni biegają raczej szybko. Z naciskiem na szybko.

Dziś jak dla i na mnie - było całkiem ok. Kolana mają pewnie inne zdanie w tej sprawie, no ale wystarczyć im muszą zimne okłady.

Ty też jesteś bogiem, tylko wyobraź to sobie sobie...

15.10.2011

Przetestowana

2550 m! I wynik bardzo dobry! Nooo, tego to się po sobie nie spodziewałam!!! Pierwszy w życiu test Coopera dał mi nadzieję, że może jednak nadaję się do tego biegania. Wprawdzie to tylko dzięki 50 m znalazłam się w przedziale bardzo dobrym, no ale się znalazłam! Mam nad czym pracować, ciekawa jestem jak wypadnę wiosną, bo przecież plany na najbliższe miesiące mam ambitne, zwłaszcza na koniec zimy.

Ale dało mi w kość te 12 minut. Ledwo dziś łażę, średnie tempo 4:45 to jest na dziś naprawdę szczyt moich możliwości. I gdyby trzeba było przebiec tak jeszcze kilka minut nie dałabym rady. Ani kółeczka.

Ale za 2550 m: od siebie i dla siebie - standing ovation!

PS. Miłą niespodzianką na dziś był dziś również e-mail od Pani Ewy-Witek Piotrowskiej fizjoterapeutki z kliniki Ortoreh. To odpowiedź na moje (wysłane wszak 1 miesiąc temu) zapytanie o możliwe przyczyny moich kolanowych dolegliwości (w ramach akcji Polska Biega). Za wiele się nie dowiedziałam - ale i nie oczekiwałam diagnozy tylko prosiłam o jakąś wskazówkę co dalej. Wiem już jednak, że raczej nie fizykoterapia, ale poprawa mechaniki całej kończyny (powodującej przeciążenia) może być dla mnie jakimś rozwiązaniem. Czyli muszę poszukać dobrego specjalisty. Niniejszym foch na GW i akcję "Polska biega"  uznaję za zakończony ;)

14.10.2011

Na głodniaka tak średnio

Dziś postawiłam na eksperyment i na bieg zaraz po pracy bez obiadu. Wcześniej planowałam wsunąć choć banana, ale ostatecznie bawiąc się w berka z pogodą (padać będzie czy nie?) wybiegłam całkiem na głodniaka.
No i nie było to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że za oknem jakieś 6 stopni, wiatr i przelotny deszcz.
Taka pogoda sprawia wprawdzie, że chce się biec szybciej (choćby po to aby się rozgrzać) - ale bez paliwa, to chęci niestety nie wystarczą.
Chociaż może i wystarczą bo dziś zrobiłam rekord i standardową trasę 10 km (po różnych wzniesieniach) przebiegłam w średnim tempie 5:42! Z tego wyniku oczywiście się bardzo się cieszę, ale jednak nie było totalnej frajdy bo głód i brak sił przypominały o sobie cały czas.

Oprócz korzystnego wyniku, trudy wynagrodziła mi jednak przepiękna tęcza i wielki talerz spaghetti napoli na kolację.
Jutro Test Coopera na stadionie w ramach gazetowej akcji "Polska biega". Na jeden dzień zawieszam więc focha i biegnę po raz pierwszy sprawdzić swoją wytrzymałość. Nie spodziewam się za wiele, no ale od czegoś trzeba zacząć.

Czytam kolejne cudowne opowieści ludzi, którym się udało. Którzy zaczynając od zera przebiegli maraton. Oj, tak bardzo chciałabym napisać podobną historię w przyszłości...

12.10.2011

kontuzje@gazeta.pl - NIE PISZ!

Coś cię boli? Nie wiesz, dlaczego? Potrzebujesz fachowej porady? Nie masz dostępu do lekarza? Chciałbyś zasięgnąć drugiej opinii?

Tak! Bardzo bym chciała! Bardzo! No i naiwnie napisałam na adres promowany na stronie "Polska biega" wierząc, że "eksperci" z kliniki Ortoreh (nie dam linka) od lat związani ze sportem wyczynowym i bieganiem podpowiedzą mi coś więcej niż dr Google. Bo kolana zaczęły mi naprawdę bardzo doskwierać i już sama nie wiedziałam: biegać, nie biegać, fitness niefitness, a może siłownia, rower lub basen. Otworzyłam się jak nigdy. Opisałam dokładnie co, gdzie i kiedy najbardziej mnie boli. Jaką mam sportową przeszłość i że nie jem mięsa. Nawet wzrost i wagę podałam!

I nic. Od miesiąca!

No to ja się pytam: po co się tak ogłaszać i reklamować? Zadowolona powiedziałabym pewnie tylko najbliższym jak to świetnie Gazeta Wyborcza z partnerami akcji "Polska biega" pomogła mi zrobić coś z tymi kolanami. Niezadowolona - paplam o tym przy każdej możliwej okazji. I nie przestanę.

Jeśli się z góry zakłada, że takich bezpłatnych (jakże szczytnych skądinąd) porad i tak się nie udziela - to po co robić taką pokazówę? Efekt jest naprawdę odwrotny od zamierzonego. Co tym bardziej dziwi, bo na Czerskiej nie pracują przecież przypadkowi ludzie.

Masz kontuzję? Nie pisz na kontuzje@gazeta.pl .

AKTUALIZACJA: Dziwnym zbiegiem czy niezbiegiem okoliczności - 15 października 2011 r. otrzymałam odpowiedź od p. Ewy-Witek Piotrowskiej z kliniki Ortoreh na mojego e-maila wysłanego 9 września 2011. Za zawarte w nim wskazówki bardzo dziękuję (trochę mi się rozjaśniło) - a innym piszącym na adres kontuzje@gazeta.pl radzę po prostu uzbroić się w cierpliwość, a jeśli ta się skończy wspomnieć o tym gdzieś na blogu lub forum...

10.10.2011

Jesienią powiało

I tak pierwszy typowo jesienny bieg mam za sobą. 11 stopni C sprawia, że biegnie się inaczej. Zdecydowanie lepiej! Kolana nie bolą (dopiero pod koniec się odezwały), mało ludzi, rześkie powietrze i jakby zmęczenie mniejsze? 14,5 km przebiegłam w średnim tempie 5:58 więc jak na mnie całkiem wporzo. A nawet bardziej. Może to zasługa nowych ciuszków? No bo oczywiście musiałam się skusić na drobne zakupy w http://www.tchibo.pl/, które akurat wypuściło nową kolekcję dla zimowych biegaczy. A że ceny są tam całkiem przystępne, a jakość również nie odbiega od naprawdę dobrych standardów (sprawdzone na snowboardowej bieliźnie termoaktywnej) - zaszalałam ;)

5.10.2011

Mont Everest na dziś - 5:50

No i chyba złamałam jedną z podstawowych zasad - tj. nie biegania dzień po dniu... Bo - jak mawiają mądrzy - trzeba robić sobie przerwy, aby dać organizmowi odpocząć. Ale tak mnie kusiło, poza tym w pracy kilka stresujących rozmów, że po prostu musiałam, choć na chwilę. Choć na momencik. I wyszła godzina. A w zasadzie 58 minut, w które pokonałam (po płaskim, ale nie asfalcie tylko po trawie) 10 km ze średnim tempem 5:50. Na chwilę obecną to jest naprawdę szczyt moich możliwości... Naprawdę miejscami wydawało mi się, że mknę z prędkością światła :) I walczę ze wszystkich sił. A tu tymczasem spalonych tylko 464 kcal... Czuję się oszukana, bo myślałam że za taką walkę dostanę przynajmniej jakieś 600... No ale na loda (moja słabość) zasłużyłam (już zjedzony).

A na trasie zaczyna się piękna jesień. Gdyby nie to, że zmierzchać zaczyna już ok. 18.00, to pogoda jest naprawdę świetna do biegania. Liście szurają pod nogami, delikatny wietrzyk, kaczki (bez podtekstów). Dzisiejszą godzinę uprzyjemniał mi Pearl Jam z ostatnią płytą PJ 20. 

Wg planu następny trening w piątek rano - przed wyjazdem do stolnicy na studia. Wygląda na to, że weekend intensywny będzie, więc muszę trochę "na zapas" pobiec, bo pewnie nad Wisłę nie uda się wyrwać... Ot takie studenckie życie... ;)

4.10.2011

Gdzie jestem...

Z żelowymi, zimnymi okładami na kolanach dziś już po biegu. Całkiem niezapowiadanego, bo wtorek to czas na fitness (jestem instruktorką i prowadzę zajęcia w klubie 2 razy w tygodniu), ale że zajęcia odwołano to ja hop w buty i słuchawki i do biegu gotowa start. Całkiem było dziś miło - 11 km w średnim tempie 6:12 (wciąż b. wolnym, ale ja po prostu nie potrafię szybciej biegać na dłuższych kawałkach, na krótszych zresztą też). Kolana tylko na początku dawały o sobie ostro znać, a potem już się przyzwyczaiły, że bolą.

Na początku biegu małe i większe górki, potem po płaskim wzdłuż rzeki mijając zakochane pary, rowerzystów, rolkarzy i młodzież z baryłeczką. A z dala zachód słońca, kontury miasta i Radiohead w uszach.

Note to myself: 1) mimo, iż sprzęt nie biega czas sprezentować sobie jakąś inteligentną oddychającą koszulkę z długim rękawem; 2) pożyczana od Wielkiego Łosia opaska "power balance" chyba nie działa - dziś bez niej biegało się super. 

Za mną już ponad 3 miesiące dosyć intensywnego (jak na mnie) biegania. I z dumą obserwuję, jak po standardowej treningowej "dyszce" nie wchodzę już na czworakach po schodach, tylko czuję się całkiem wporzo. To się nazywa postęp :) 

Ale jak tak dobiegam do domu i wyobrażam sobie, że maraton to tak ok. 5 razy to co właśnie zrobiłam, to uświadamiam sobie gdzie jestem... 

3.10.2011

42,195 - tajny plan


To jest mój tajny plan i wielki cel. Wie o nim zaledwie kilka osób, a tak naprawdę to chyba tylko jedna (Najważniejszy Wielki Łoś) wierzy i trzyma kciuki. No może dwie - jeszcze Aneta, od której wszystko się zaczęło. MARATON. Nie ukończyć - ale przebiec. I złamać 5 godzin.

Dla biegaczy hardcorów to nie jest to żaden cel. Jak czytam forowe dyskusje na maratonypolskie.pl czy bieganie.pl to zakwasy (tfu mikrourazy) same mi się robią :) To są dopiero wymiatacze. Zazdraszczam. No ale, nawet oni też przecież kiedyś zaczynali. Więc wszystko przede mną. I dla mnie.

Będę tu dokumentować jak mi idą przygotowania. Czy kolana mnie bolą bardzo czy tylko trochę, czy "bucik się kręci" i jak mi wychodzą podbiegi. Na razie jestem na etapie budowania fundamentów tj stopniowego przyzwyczajania organizmu do biegania i zwiększania dystansu oraz budowania kondycji. Tak się akurat złożyło, że planuję swój maratoński debiut na wiosnę - więc te najważniejsze treningi przypadną na luty/marzec. To będzie bardzo nowe i ciekawe doświadczenie - nie zjeżdżać po śniegu, ale po nim biegać. Coraz dalej i szybciej.

Tak więc taki mam tajny plan.