27.11.2011

Moja historia...

Nie jest z tych cudownych... Że ważąc 100 kg, mając nadciśnienie i czterdziestkę na karku nagle chciałam coś ze sobą zrobić i zaczęłam biegać. Ba, nie rzucił mnie nawet chłopak, ani nie straciłam pracy. Z moim bieganiem było całkiem zwyczajnie. No może prawie całkiem ;)

Od jakiegoś czasu podobało mi się z zewnątrz to całe bieganie. Słuchałam Trójki i pytałam siebie, że może warto zajrzeć w sobotę na ten stadion? Ale oczywiście zawsze zostawałam w łóżku. W końcu (co zgodne jest z prawdą) ruchu miałam raczej pod dostatkiem wiec po co sobie dokładać zmartwień? W środku oczywiście gdzieś tam marzyłam o maratonie - ale było to raczej w kategorii pt. "lot na księżyc", niż coś co faktycznie może się kiedyś wydarzyć.

Fitness (jestem instruktorką i wciąż prowadzę zajęcia w klubie dwa razy w tygodniu), pływanie, zimą snowboard, a latem rower i dużo łażenia. Nie jestem typem, który lubi siedzieć w miejscu i odpoczywa drzemiąc w hamaku. Ale biegania nie było. By się zarazić potrzebowałam specjalnego impulsu.

Pierwszym była fotka Anety z Facebooka dokumentująca najpierw ukończony półmaraton a potem maraton. Drugim i decydującym wspólne z Anetą bieganie nad brzegiem angielskiego morza (lipiec 2011). Wtedy uwierzyłam, że biegać mogę zacząć również ja. Postanowiłam, że za rok (lub wcześniej) w Brighton pobiegniemy wspólnie.

I tak - mam nadzieję - pierwszy swój półmaraton pobiegnę właśnie na Wyspach. 19 lutego 2012 r. - Brighton Halfmarathon. A potem, jak się uda, królewski dystans, ale już w Polsce.

I tak naprawdę, dopiero wtedy będę mogła opowiedzieć "moją historię".

PS. Kupiłam sobie rajtki (obcisłe getry z odblaskami) do biegania. I teraz już wyglądam jak rasowy, biegający pajac ;)

AKTUALIZACJA: Prawdopodobnie w Brighton pobiegnę nie w połówce ale w całym maratonie!!! 15 kwietnia 2012, Ag. zwolniła miejsce bo przygotowuje się do triathlonu i to miejsce po prostu czeka na mnie. I się doczeka. Umieram z radości.

23.11.2011

Stało się...

totalnie nie chciało mi się dziś wybiegać na trening... Nie wiem czym to spowodowane jest: zmęczeniem? (mimo braku weekendowych treningów biegam i/lub ćwiczę codziennie), lenistwem? (wszystko jest możliwe), kiepską dietą? (to fakt, że miniony tydzień, a nawet dwa, upłynął pod znakiem dosyć lajtowego jedzenia, nie licząc słodyczy), znużeniem? a może jakimś brakiem motywacji? Luty i zaplanowany wówczas debiut w półmaratonie zbliża się wielkimi krokami, a mnie zamiast się bardziej chcieć, to chce się coraz mniej :( Mam nadzieję, że to chwilowy zastój i że niebawem wszystko wróci do normy. Już dwa tygodnie nie byłam na dłuższym i zbiorowym niedzielnym wybieganiu (praca i studia kurcze), brakuje mi powera i takiej "lekkości" (celowo dałam "", bowiem w moim wydaniu lekkość ma specyficzny wydźwięk).

Za tydzień - jak wszystko pójdzie zgodnie z planem - wyjazd na snowboard w Alpy (10 dni). Wypadnie mi więc z planu ponad tydzień biegania. Nie wiem czy to źle czy dobrze, liczę na to drugie i że stęskniona za biegiem wrócę z podwójną chęcią i motywacją. Oby.

15.11.2011

W lesie nocą

Jakby ktoś "normalny" zobaczył mnie wczoraj w nocy, to z pewnością zacząłby się porządnie zastanawiać. O ile nie wykonałby jakiegoś telefonu... Alarmowego.
Razem z trzema chłopakami, z czego dwóch to Maćki wybrałam się biegać po lesie. I wszystko byłoby w miarę normalne, gdyby nie fakt, że było to nocą, z czołówkami na głowach i po bardzo zróżnicowanym terenie.  Należy też dodać, że chłopcy to prawdziwi wymiatacze - maratony, również te górskie i biegi rzeźnika są u nich na porządku dziennym. No ale wiadomo, że nie ma lepszych treningów niż te z najlepszymi.

Las kilkanaście kilometrów od miasta to ulubione przez lokalnych biegaczy miejsce na treningi crossowe. Znaczne różnice wysokości, długie podbiegi i zróżnicowana trasa sprawia, że naprawdę jest tam co robić. To nic, że sporo liści i wystające konary - nogi trzeba podnosić wyżej i od razu czuć jak buduje się siła biegowa.  No ale nocą wszystko jest inaczej. Trochę się pogubiliśmy (specjalnie mi to nie przeszkadzało, gdyż była chwila na złapanie oddechu), ja dodatkowo zaliczyłam dwa kontrolowane upadki oraz wspinanie się pod jedną górkę na czworakach ;) I co najgorsze i czym zaczynam przerażać sama siebie - bardzo mi się podobało!
Oczywiście miejscami było mega trudno, nie nadążałam, przy dużych stromizmach przechodziłam w marsz, czasem ledwo łapałam oddech, a raz nawet zapytałam siebie - po ci to wszystko k. jest?

Ale na koniec była wielka satysfakcja i duma. Chłopcy nawet jakby się nie wkurzali, że psułam tempo, a przynajmniej nie demonstrowali tego otwarcie. Co więcej nawet chwalili i gratulowali, więc może nie było tak źle. Mam nadzieję, bo crossowy trening (w dzień czy w nocy) bardzo mi się podoba oraz jest świetnym i ponoć bardzo skutecznym urozmaiceniem nadrzecznej bieganiny po płaskim.
Jeśli jeszcze przekonam swoje kolana, że nie warto boleć, to może uda mi się realizować mój tajny plan.

12.11.2011

Biegiem za wolnością

Czyli mój pierwszy start. Bieg Niepodległości na 7 km. W sumie nie wiedziałam czego się spodziewać, rozglądałam się wokół i trochę zazdrościłam tym wszystkim ludziom, że mają taką pasję, że ich to kręci i że na pewno są w tym dobrzy. Ja oczywiście też mam pasję i też jestem wkręcona, ale osiągi mizerne, kolana bolą no i wielkie plany oraz cele dopiero przede mną. Bardzo przede mną.

Kiedy przed startem pytano mnie o plany na ten bieg, to całkiem nie wiedziałam co mówić. Totalnie nie wiem na ile mnie stać i jak rozłożyć siły, nie znam swojego organizmu w bieganiu "kto pierwszy". Znajomy biegacz poradził: najpierw biegnij w okolicach 5 min/km, a przy 4 km przyspiesz. Ok, spróbuję zawsze to jakaś taktyka. Powiedział też, że oglądanie się za siebie to ponoć oznaka słabości, więc ostro postanowiłam, że nie będę patrzeć na tych co za mną (o ile takowi będą).


Realizacja planu sprawdziła się do 2 km kiedy stwierdziłam, że w takim tempie to jednak nie dam rady. Trzeci i czwarty kilometr był więc nieco wolniejszy, a na piątym gdy chciałam przyspieszyć okazało się, że to jednak nie jest takie proste i sił mam mniej niż sądziłam. Nie pozostało mi więc wówczas nic innego, jak po prostu biec ile dam radę i jak najszybciej się da. I dobiegłam!!! Polecam uczucie, gdy wbiegając na metę słyszysz swoje imię i nazwisko oraz dostajesz medal. Bałam się, że zabraknie tych medali, ale starczyło ;)

A największą niespodzianką było - uwaga! - kiedy okazało się, że zajęłam drugie miejsce w kategorii wiekowej! Standing ovation poproszę! Podium, puchar, koperta z 80 zł (nieopodatkowane), gratulacje od organizatorów oraz znajomych biegaczy. Ba, nawet chwila dla fotoreporterów była! Tego to się naprawdę nie spodziewałam, owszem nakręcam się myśląc pozytywnie, ale żeby aż tak? Pomogło oczywiście szczęście początkującego hazardzisty sprawiając, że jakoś mało babek w moim wieku startowało, ale kto to dziś pamięta? ;)

Niniejszym dodałam dziś nowy tag do bloga "starty".

8.11.2011

Zadziwiające

jak szybko i łatwo potrafię biegać w grupie. A jak wolno i czasem bardzo ciężko biega się samemu. W niedzielę znowu udało się pokonać 24 km - i to w średnim tempie 5:50! Podczas zwykłych (i samotnych) treningów ledwo ubiegnę 6:05, a tu w grupie takie osiągi! Naprawdę zadziwiające to jest...