Tak, wiem to nieodpowiedzialne i książki mówią inaczej. Tak oczywiście, nie wypoczęłam po maratonie i za krótka to była przerwa. Tak, niestety, wciąż czuję nogi, a świeżość to ja chyba odzyskam dopiero na Wigilię. Tak, kurna, wiem, że na niedzielę zapowiadają załamanie pogody i że ma padać. No ale jak? Nie pobiec mam? U siebie? Gdy z naszej ekipy biegnie ponad 30 (!) osób? Nawet jeśli to półmaraton? Nigdy!
No i pobiegłam. W V Półmaratonie Rzeszowskim organizowanym w ramach Festiwalu Biegowego w Krynicy. Na szczęście odpuściłam sobie gadanie, że pobiegnę treningowo. Po prostu wiem, że na zawodach to ja nie umię i nie potrafię biegać na pół gwizdka. Nie da się. Ponieważ - jakby ktoś nie wiedział - na zawodach to trzeba się ścigać. Trzeba pruć tyle ile fabryka dała, a nawet i więcej! Od tego są zawody - tako rzecze Bo. Tak więc, biorąc pod uwagę swoją obecną pomaratońską formę, założyłam sobie taki plan: realnie - 1:50, a optymistycznie (i będzie wielka radość) - 1:45.
A pogoda miała być taka:
Czyli - powiedzmy - lepsze to niż upał, ale szału nie ma. Zdarzało mi się biegać w deszczu, nie powiem w lecie to przesympatyczne uczucie, ale zawody w mokrym podkoszulku to ja jeszcze nigdy. (I proszę, ciągle coś nowego i po raz pierwszy w tym bieganiu moim. Bardzo dobrze!).
No i prognoza pogody się sprawdziła. To znaczy nie do końca się sprawdziła, bo rano nie padało, a na dobre zaczęło lać w najbardziej odpowiednim momencie, tj. 10 min przed startem. Wszyscy okutani w kurtki, ortaliony i czapki, a ja planująca wyruszyć w koszulce na ramiączkach. 5 minut do startu i pada coraz bardziej. Biec z krótkim czy z długim? Z krótkim czy z długim? Takie decyzje podejmowane w ostatnim momencie zazwyczaj są złe. I w moim przypadku decyzja oczywiście była... zła. Pobiegłam z długim rękawem i potem na 8 km ku uciesze innych biegaczy oraz kibiców, których nie było, musiałam rozbierać się, przebierać, ściągać jedną koszulkę i zakładać drugą. Wesoło było. I goorąco ;)
Ani nie żółta, ani biała, ani czarna koszulka to ja. |
A opis biegu będzie krótki. Start honorowy o godz. 11, start ostry (też nie wiedziałam, o co w tym kamon) 5 minut później, no i wreszcie lecimy. I ruszyłam spokojnie. Z tyłu, powoli, roztropnie (podmienili mnie, czy jak?) Po 2 kilometrach i po złapaniu wreszcie sygnału GPS w gremlinie, postanowiłam trzymać tempo w okolicach 5:00 min/km i obserwować dalszy rozwój wypadków. Jakoś niespecjalnie mi się biegło na początku. Po pierwsze czułam jednak to zmęczenie, po drugie padało i miejscami wiało dość mocno. A po trzecie nuda panie, kibiców jak na lekarstwo, nie ma komu machać i do kogo się wydurniać ;) Potem na szczęście dołączyła do mnie koleżanka z "teamu" Ela (GazEla) i teraz już było ciut lepiej. Biegłyśmy razem prawie na całej trasie, raz jedna ciągnęła, raz druga i było całkiem ok. Czyli ja jednak umiem biegać z kimś, to dobrze. Bo z Elą to my planujemy coś na przyszły rok. Coś wielkiego, ogromnego, zapierającego dech, ale nie powiem jeszcze co.
A na trasie dopingowały mnie takie transparenty. Wszyscy klikamy "Lubię to!".
Go Łosiu! Teraz to już poważnie myślę nad zmianą nazwy bloga. |
I biegniemy tak sobie z Elą, a miejscami również z Pawłem, po 4:55-5.00. Ciągle pada, podkoszulek mokry, czapka mokra, bucie mokre. Ale jest fajnie. Teraz już nawet deszczu nie czuję, a kałuże nie robią żadnej różnicy. Chlapu, chlap, chlap. Tak naprawdę to zalogowałam się do tego biegu dopiero po 10 km, wtedy złapałam swój rytm i biegło mi się naprawdę nieźle (jak na takie tempo). Na tyle nieźle, by na drugiej pętli, w okolicach 18 km, rzec "podkręcam". I zaczęłam przyspieszać. A im szybciej biegłam, tym bardziej wytrzeszczałam oczy, że mam moc. Bo niby skąd? A dodam, że nie było to jakieś lajtowe przyspieszenie. Ostatnie 2 km w tempie 4:35! Standing ovation! Takie rzeczy nie dzieją się na co dzień! Nie powiem, pod koniec myślałam, że umrę na tej kostce brukowej, że romantycznie skonam w strugach deszczu i rozłożę się na trasie w mym mokrym podkoszulku. Ale prułam. Wizja wykręcenia dobrego wyniku była silniejsza. Silniejsza niż wszystko.
Taki ładny rynek mamy w mieście. |
I teraz, drodzy Państwo, przechodzimy do najważniejszego. Nie, życiówki nie ma, ale jest dobrze. Bardzo dobrze. 1:43:50! Taadaam! Tydzień po maratonie taki wynik? Moja bo-skość mnie poraża. I jakby tego było mało, 2 miejsce w kategorii! Sam prezydent miasta i jakiś tam posł ściskał rękę mą wręczając torbę z nagrodami. A w torbie: słuchawki sportowe jabra (!!!), bon na 100 zł do sklepów GoSport i balsamy do stópć i rąk. Czy tylko mi dłonie same składają się do oklasków? ;)
Ale się cieszę normalnie! I tylko nie wiem z czego bardziej, czy z tych słuchawek czy ze wspaniałego 2-kilometrowego finiszu. No dobra, po równo się cieszę.
Ogromne gratulacje! Nie wiem czy bardziej czasu zazdroszczę czy nagrody. Też chcę ;)
OdpowiedzUsuńSama sobie zazdroszczę i sama nie wiem czego bardziej ;) Dzięki za gratulacje!
UsuńMusisz tego balsamu pożyczyć, bo już mam na rękach odciski, pęcherze i takie inne od klaskania :-)
OdpowiedzUsuńPan nie klaszcze, Pan odpoczywa i łapie świeżość na przyszłą niedzielę. Za tydzień to ja będę mieć odciski od klaskania!
UsuńTo już się robi nudne, znowu Ci trzeba gratulować ;) A skoro się dopiero rozkręcasz tak na 20 kilometrze to może masz zadatki na ultraskę, o jakiejś setce nie myślisz przypadkiem? Jeśli chodzi o Rzeszów to muszę potwierdzić, że ryneczek piękny i mam nadzieję, że tam kiedyś jeszcze pobiegnę :)
OdpowiedzUsuńOjtam, że nudne. Gratulacji nigdy dość! Dziękować! Dziękować! Na setkę za wcześnie, wszystko w swoim czasie, a do Rzeszowa zapraszam, nigdzie indziej nie biega się tak rewelacyjnie po brukowej kostce ;)
UsuńTo i ja gratuluję! Ja dziś bez pomaratońskiego zmęczenia za to także w mokrym podkoszulku nabiegałam życiówkę (inaczej w debiucie się nie dało) :)
OdpowiedzUsuńO nie! Gratulować to Ci będę dopiero pod Twoją relacją. Na razie to sama gratulacje przyjmuję i dziękuję ;)
UsuńGratki Bożenko Wielkie. A jabry są super. Mam takie same bo wygrałem je w jakimś konkursie na endomondo:)
OdpowiedzUsuńJak zwykle się uśmiałem po pachy czytając twojego bloga;)
Chyba wiem co knujecie z Elą. Czy ta WIELKA rzecz która planujecie czasami nie zaczyna się na literkę "R" ;)
Robert
Ta wielka rzecz zaczyna się na "R" a kończy na "k", ale więcej już nic nie powiem. Nie wyciągniesz ode mnie nic! ;) Dzięki za gratulacje!
UsuńWielkie brawa i gratulacje:)Po maratonie jest moc;)pozdrówka
OdpowiedzUsuńTylko skąd ta moc? ;) Dzięki!
UsuńGratulacje :) Ja się wczoraj złamałam w i koncu nie pobiegłam w połówce, ale widzę po blogach, że jestem wyjątkiem :) Jest blask zajebistości. Gratki.
OdpowiedzUsuńBlask zajebistości. Piękne napisane. Dzięki!
UsuńFajny tytuł, jeszcze lepszy opis i wynik. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńHihi, myślałam nawet nad tytułem "Miss mokrego podkoszulka", ale opary absurdu byłyby chyba zbyt gęste ;)
UsuńByłyby. Mogłyby je jednak rozwiać dokładne fotki (zbliżenia) korelujące z tytułem ;)
UsuńSzacuneczek dla twoich kibiców. Przy takich fanach ciężko biec na pół gwizdka :)
OdpowiedzUsuńJeden kibic i jeden karton, ale o jakże wielu obliczach... ;) Szacuneczek, dziękuję, przekażę.
UsuńBo, jesteś szalona.
OdpowiedzUsuńBoska, mówi się, boska!
Usuńno nie, jak zapewniasz tyle atrakcji na biegach to za chwile będziesz mieć więcej kibiców :)
OdpowiedzUsuńa tak serio gratuluję pięknego wyniku, może ja za jakieś 20 dni też dam radę coś ugryźć ze swojego PB z półmaratonu, kto wie :)
Jesień sprzyja życiówkom, więc czemu nie jak tak? Powodzenia!
Usuńi zadziałała superkompensacja! życiówka na dychę też realna do zrobienia 2 tyg po maratonie!:)
OdpowiedzUsuńa gdzie foty miss(bo)-mokrego-podkoszulka?
Ojtam fotki, wyobraźnię uruchom ;)
Usuńfajnie poczytać komentarze. To chyba o tę imprezę chodzi :) http://supernowosci24.pl/bieg-o-%E2%80%9Cczapke-gruszek%E2%80%9D-paralizuje-centrum-miasta/
OdpowiedzUsuńHihi, chyba znam większą połowę komentujących ;) A swoją drogą to oszukali mnie! Żadnych czapek i gruszek w mej torbie z nagrodami nie było.
Usuń