Mój biegowy dzień zaczyna się już w zasadzie dnia poprzedniego. Oczywiście nic nie jem po 18.00, bo zdrowo, kładę się spać wcześnie, bo regeneracja, nastawiam budzik na 5.30 i przygotowuję set na poranny trening. Ostatnio był zestaw Nike, więc jutro zapodam chyba Asics. Buty pod kolor opaski do włosów, którą z kolei dopasowuję do żarówiastych wstawek na rękawkach koszulki. Rzut oka na indywidualny plan treningowy - ooo, jutro to co lubię, interwały. Już się nie mogę doczekać treningu, zwłaszcza, że nadzwyczaj szybko odpoczęłam po ostatnim mocnym i długim wybieganiu. Jakbym z kategorii K18 była, a przecież nie jestem :( Ale wcześniej noc, snem niemowlaka przesypiam zdrowo i głęboko 10 godzin. Śni mi się maraton w Nowym Jorku... Świetnie, że będę mogła w nim pobiec już niebawem, wylosowali mnie za pierwszym razem!
Rano budzę się przed budzikiem. Uwielbiam wstawać skoro świt, jestem taka rześka i wypoczęta. Kilka wygibasów mojego wysportowanego, jędrnego i opalonego ciałka, wbijam się w kuse szorty i koszulkę, na głowie dizajnerskie okulary przeciwsłoneczne, a na nogach butki - ta najnowsza kolekcja jest naprawdę świetna. Włączam kilka biegowych aplikacji na swym smartfonie, ustawiam playlistę na ipodzie, obwieszczam na fejsbuku, że właśnie wybiegam na trening i biegnę. Gdybym kogoś spotkała, to na pewno bym się doń uśmiechnęła. Taka jestem szczęśliwa, że mogę pobiegać kiedy wszyscy inni śpią.
Z osobistym trenerem umówiona jestem o 6.00 przy drabinkach. Już czeka, zawsze jest punktualny, ooo podciąga się na drążku na przemian z pompkami, zwolnię popatrzę bo aż miło, dżizz jakie on ma te łydki fajne. Potem już wspólna rozgrzewka, każdy mięsień gotowy do dalszego wysiłku i bez żadnego ociągania i z wielką ochotą zaczynamy trening. Na początek spokojnie kilka kaemów w tempie 4:30 min/km. Nie sapię, nie męczę się, nie zadyszam, biegnę tak lekko, oczywiście na śródstopiu oraz zgodnie z zasadami chi running. Czasem jednak trener koryguje moją sylwetkę, poprawia ramiona i ułożenie bioder. Niech poprawia, to całkiem miłe, a on zresztą od tego przecież jest. Kurde, ale te łydki to ma naprawdę mniam. Potem interwały podczas których ja nie biegnę - ja lecę, mknę lekko ponad asfaltem, swobodnie i radośnie. Już koniec? No popatrzty jak zleciało. Jakoś się specjalnie nie zmęczyłam, ale generalnie to ja się nigdy nie męczę i nie pocę. Odkąd zaczęłam biegać wszystko wychodzi mi tak łatwo i bezproblemowo. Przecież na pierwszym treningu ot tak z ulicy zrobiłam 15 km i nic mi nie było. Kolka? Łupanie w krzyżach, bóle kolan czy stawów? Kontuzje jakieś? Poproszę o inny zestaw pytań, to mnie naprawdę nie dotyczy.
Po treningu orzeźwiający prysznic, lekkie śniadanie i do pracy. Rowerem oczywiście, bo jestem fit i happy. Fajną mam pracę, bez stresu, szef zacny, na lunch mnie ostatnio często zaprasza, ciekawe podróże są, płatne nadgodziny i zapowiedź podwyżek nawet. W pracy jestem uśmiechnięta, opanowana, spokojna (to na pewno zasługa sportu i zdrowego stylu życia), nie fukam, nie buczę, wszyscy mnie lubią, tylko dziewczyny zazdroszczą formy i sylwetki. Czasem myślę, że może i chciałabym mieć bardziej stresującą pracę, co by potem na treningu móc się wyżyć bardziej, ale summa summarum nie narzekam. Może być.
Dziś skoro biegałam rano, to po południu, po pracy na jakiś fitness się chyba wbiję. A może basen i sauna? Choć nie, dziś przecież mam masaż. W każdą środę mam masaż relaksująco-sportowo-ujędrniający. Nie powiem, nie jest to tania atrakcja, ale naprawdę warta tych pieniędzy i dobrze, że mnie na nią stać. Polecam, po takim masażu czuję się jak nowo narodzona. Myślałam też o kolejnym tatuażu - takim na nadgarstku "no pain, no gain". Ale tak szczerze, to nie do końca rozumiem... choć fajnie się rymuje.
Wieczorem romantyczna kolacja we dwoje. W sumie wiem, że trzeba trzymać dietę i uważać na to co się je, ale cóż pocznę, że mam taką przemianę materii, że mogę wciągać dosłownie wszystko i w ogóle nie muszę się pilnować? A słodycze i lody pochłaniam kilogramami. I jeśli idzie, to w cycki.
W najbliższy weekend kolejne zawody. Mam nadzieję, że teraz organizator stanie na wysokości zadania i że będą zasłonki w prysznicach. Oraz damskie koszulki w pakiecie startowym. O wynik jestem spokojna, mam formę i czuję - jak to mówi młodzież - powera. I chyba nawet delikatny makijaż zrobię, bo przecież się nie czerwienię i nie pocę, a zawsze to ładniej na fotkach z biegu wyjdę.
Ot, taki zwykły dzień jak co dzień. Na jutro przyszykuję sobie zestaw NB.
WIEDZIAŁAM! MÓWIŁAM! BYŁAM PEWNA! :D
OdpowiedzUsuńNo po prostu dar masz! Aż boję się czytać, co będzie dalej;)
Usuńdaj namiary na tego trenera!
OdpowiedzUsuńWiesz, wszystkie terminy ma już zajęte, tak więc sorry ;)
UsuńTen trener to - wypisz, wymaluj - JA! :D
OdpowiedzUsuńTy nie bądź taki sprytny!
UsuńSprytny, czy też mniej...
Usuńto zastanawiam się, gdzie Ty te moje łydki widziałaś, że je tak ładnie opisałaś, he?
Nie gdzie tylko czym, oczami wyobraźni je widzę. Mniam.
UsuńWidzę, że tekst specjalnie napisany dla Rudej, żeby bidula choć wiedziała jak można żyć ;) A ona nieboraczka jakiejś tłustej z zadyszką naiwna wciąż wypatruje.Ada, trener nie ma czasu bo w wolnych chwilach do mnie wpada.
OdpowiedzUsuńPowinnam wydrukować i powiesić na ścianie obok łóżka,żeby mnie straszyło za każdym razem jak przyjedzie mi do głowy wyłączyć budzik i nie wstać :)
OdpowiedzUsuńTo się musiało kiedyś stać - Bo zaczyna straszyć.
Usuńała.
OdpowiedzUsuńZachęcona przez bliską osobę zaczęłam biegać. Dopiero trzy razy, ale chyba te pierwsze są najtrudniejsze. Przełamać plany, przejść do działania. Na razie mi się podoba. A Twój tekst, z którego aż wylewa się radość i optymizm, daje nadzieję na kolejne szczęśliwe chwile, jeśli wytrwam.
OdpowiedzUsuńPowodzenia na zawodach!
Gratuluję szczęścia w losowaniu:) Maraton NY to chyba marzenie każdego maratończyka:)pozdrówka;)
OdpowiedzUsuń