"Bo, a może wpadniesz do Warszawy? Pobiegamy sobie w Falenicy i nalewkę wypijemy razem?" Oczywiście nie bieg (mało ostatnio biegam), ale ta nalewka (za to dużo piję) ostatecznie przekonała mnie do tego, by tłuc się kilka godzin w polskimbusie i weekend spędzić w fajnym towarzystwie Krasusów z dala od trosk, myśli natarczywych i ciemnych oraz nieudolnych prób kombinowania jak tu żyć :) Dar przekonywania... Poza tym, tego mi trzeba było. Sponiewierania się w lesie, mdłości na widok każdego kolejnego podbiegu ("borze, następnego już nie przeżyję"), braku tchu dwa metry przed końcem wzniesienia oraz poczucia dzikiej wolności na zbiegach i tej wyszarpanej radości na mecie.
Dla niewtajemniczonych. Bieg w Falenicy to jeden z cyklicznych biegów ekhm... górskich, tak górskich, rozgrywanych na warszawskich rubieżach. W lasku takim, na wydmach się biega, góra-dół, góra-dół, po ok. 3 kilometrowej pętli, a na każdej 7 podbiegów. A więc góra-dół, góra-dół. Góra-dół. I tak 21 razy. Dwadzieściajedenrazy.
Na start dojeżdżamy wspólnie z Krasuem, Kasią i Kwito (pozdrawiam!). W międzyczasie bawię się Garminem próbując zmienić ustawienia, gdyż zegarek mój uparcie od jakiegoś czasu twierdzi, że znajdujemy się przynajmniej na 20 tys. m wysokości i ani myśli zejść na ziemię, a przecież kiedyś trzeba.... (ktoś? coś? jakiś pomysł? co zrobić?).
Ciut rześko, słońce zaszło, a ja tylko w cienkich rajtuzkach i koszulce z długim, ale wiem, że za moment ten outfit może się i tak okazać zbyt ciepły (okazał). Mała rozgrzewka coby się zbytnio nie zmęczyć, a potem powitania. Z Avą, Marcinem, Elą poznaną w Okunince i Robertem z drużyny Smashing Pąpkins. Bardzo to miłe, pozdrawiam. Ponieważ ostatnio biegam mniej, a w terenie to jeszcze rzadziej, zapisałam się przezornie do grupy wolniejszej, która wg deklaracji, 10-kilometrową trasę pokonać ma w czasie powyżej 48 minut. Tak naprawdę to trasa ma 9 km, ale ponieważ jest naprawdę mocno pofałdowana, falenickie wyniki nijak się mają do rezultatów z typowych płaskich i ulicznych dyszek. I moja przezorność była uzasadniona, o czym przekonać się miałam znacznie szybciej, niż się spodziewałam...
"O, tu jest ten pierwszy podbieg, który pamiętaj Bo, pokonaj na luzie, aby się nie zakwasić" - poinstruował doświadczony Krasus przed startem. I co zrobiła Bo? Oczywiście przebiegła go, jak i cały pierwszy kilometr najszybciej jak tylko umiała, a może i jeszcze bardziej, w końcu jest las, są górki, jest tak zajebiście, chwilo trwaj...
I o-oł. Gorąco, tchu brak, w ustach sucho, opaska od garmina ściska niczym biustonosz młodszej siostry, a nogi jakby z waty. Niedobrze. A przecież to dopiero początek. Udało mi się jednak powrócić do stanu używalności i w tempie już bardziej przystępnym pokonywać kolejne odcinki. Góra-dół. Góra-dół. Pod górę jakby w miejscu lub na beczce, w dół zaś niczym rozpędzona ciężarówka na Dakarze rozbryzgując leśny piasek i chybotając się na boki ku nadrobieniu strat. Zbiegi są zajebiste. Jak masz pewność, że noga zostanie w tym miejscu co postawiłaś, jak żaden korzeń nie wystanie nagle znienacka, jak inny biegacz niespodziewanie nie wskoczy ci pod koła i jak tak gnasz do przodu i sus za susem lecisz w dół - to jest bosko. Do następnego podbiegu.
I choć na drugim kółku biegłam już sobie o tak o, wolno, wolniutko, w zawieszeniu nawet, myśląc już nie o tempie, tętnie i pokonywanych kilometrach, a o życiu, i choć widok każdego następnego podbiegu na ostatnim okrążeniu kwitowałam jednym, wszystkim dobrze znanym słowem, i choć zdecydowanie w górach (prawdziwych górach) wolę biegać dłużej i na niższej intensywności, to jednak bardzo mi się w Falenicy podobało. Mimo, ze wynik fatalny (49:15), a forma jeszcze gorsza.... Podobało mi się i już.
Generalnie to cały weekend był megafajny. I w sumie nie wiem co najbardziej. Falenica, gadanie o pasjach, pozytywne spotkania ze znajomymi, wspólne niedzielne wybieganie po Lasie Kabackim w wietrze, deszczu i gradzie (Aga, Paweł, Bartek, super, że wpadliście), pesto z pietruszki czy jednak - ach - te nalewki... (Dzięki Krasus i NKŚ!)
Bo o marzenia trzeba walczyć, same się przecież nie spełnią...
Dla niewtajemniczonych. Bieg w Falenicy to jeden z cyklicznych biegów ekhm... górskich, tak górskich, rozgrywanych na warszawskich rubieżach. W lasku takim, na wydmach się biega, góra-dół, góra-dół, po ok. 3 kilometrowej pętli, a na każdej 7 podbiegów. A więc góra-dół, góra-dół. Góra-dół. I tak 21 razy. Dwadzieściajedenrazy.
Na start dojeżdżamy wspólnie z Krasuem, Kasią i Kwito (pozdrawiam!). W międzyczasie bawię się Garminem próbując zmienić ustawienia, gdyż zegarek mój uparcie od jakiegoś czasu twierdzi, że znajdujemy się przynajmniej na 20 tys. m wysokości i ani myśli zejść na ziemię, a przecież kiedyś trzeba.... (ktoś? coś? jakiś pomysł? co zrobić?).
Ciut rześko, słońce zaszło, a ja tylko w cienkich rajtuzkach i koszulce z długim, ale wiem, że za moment ten outfit może się i tak okazać zbyt ciepły (okazał). Mała rozgrzewka coby się zbytnio nie zmęczyć, a potem powitania. Z Avą, Marcinem, Elą poznaną w Okunince i Robertem z drużyny Smashing Pąpkins. Bardzo to miłe, pozdrawiam. Ponieważ ostatnio biegam mniej, a w terenie to jeszcze rzadziej, zapisałam się przezornie do grupy wolniejszej, która wg deklaracji, 10-kilometrową trasę pokonać ma w czasie powyżej 48 minut. Tak naprawdę to trasa ma 9 km, ale ponieważ jest naprawdę mocno pofałdowana, falenickie wyniki nijak się mają do rezultatów z typowych płaskich i ulicznych dyszek. I moja przezorność była uzasadniona, o czym przekonać się miałam znacznie szybciej, niż się spodziewałam...
"O, tu jest ten pierwszy podbieg, który pamiętaj Bo, pokonaj na luzie, aby się nie zakwasić" - poinstruował doświadczony Krasus przed startem. I co zrobiła Bo? Oczywiście przebiegła go, jak i cały pierwszy kilometr najszybciej jak tylko umiała, a może i jeszcze bardziej, w końcu jest las, są górki, jest tak zajebiście, chwilo trwaj...
I o-oł. Gorąco, tchu brak, w ustach sucho, opaska od garmina ściska niczym biustonosz młodszej siostry, a nogi jakby z waty. Niedobrze. A przecież to dopiero początek. Udało mi się jednak powrócić do stanu używalności i w tempie już bardziej przystępnym pokonywać kolejne odcinki. Góra-dół. Góra-dół. Pod górę jakby w miejscu lub na beczce, w dół zaś niczym rozpędzona ciężarówka na Dakarze rozbryzgując leśny piasek i chybotając się na boki ku nadrobieniu strat. Zbiegi są zajebiste. Jak masz pewność, że noga zostanie w tym miejscu co postawiłaś, jak żaden korzeń nie wystanie nagle znienacka, jak inny biegacz niespodziewanie nie wskoczy ci pod koła i jak tak gnasz do przodu i sus za susem lecisz w dół - to jest bosko. Do następnego podbiegu.
Góra. (fot. D. Sikorski) |
I choć na drugim kółku biegłam już sobie o tak o, wolno, wolniutko, w zawieszeniu nawet, myśląc już nie o tempie, tętnie i pokonywanych kilometrach, a o życiu, i choć widok każdego następnego podbiegu na ostatnim okrążeniu kwitowałam jednym, wszystkim dobrze znanym słowem, i choć zdecydowanie w górach (prawdziwych górach) wolę biegać dłużej i na niższej intensywności, to jednak bardzo mi się w Falenicy podobało. Mimo, ze wynik fatalny (49:15), a forma jeszcze gorsza.... Podobało mi się i już.
Generalnie to cały weekend był megafajny. I w sumie nie wiem co najbardziej. Falenica, gadanie o pasjach, pozytywne spotkania ze znajomymi, wspólne niedzielne wybieganie po Lasie Kabackim w wietrze, deszczu i gradzie (Aga, Paweł, Bartek, super, że wpadliście), pesto z pietruszki czy jednak - ach - te nalewki... (Dzięki Krasus i NKŚ!)
---
Do maratonu w Barcelonie zostały już tylko 2 miesiące. Strasznie mało. A ja totalnie zawaliłam ostatnie treningi, tak wyszło... Mam jednak nadzieję, że jeśli teraz (tak teraz Bo, w tym momencie) ogarnę się i wezmę do ciężkiej pracy, to moje maratońskie marzenia wciąż są jeszcze do uratowania. Tak też więc zamierzam. I tak też się stanie.Bo o marzenia trzeba walczyć, same się przecież nie spełnią...
Jutro regeneracja (dziś jeszcze pąpasy, świat się sam nie okrąży!), a we wtorek wieczorem porządny trening. W czwartek kolejny i tak dalej. I Barcelona będzie piękną przygodą:)
OdpowiedzUsuńA 49:15 to weź, nie jest wcale fatalny wynik.
Toż mówię, że zaczarowana nalewka :)
UsuńBarcelona będzie!
Bo, jaki dół? Marsz na trening i to bez gadania! BTW fajna koszulka :-)
OdpowiedzUsuńA.
Może garmin oszalał po zdobyciu Everestu? Natomiast ze stanikiem... jak następnym razem będę u siostry nie omieszkam spróbować ;-)
OdpowiedzUsuńKurde no, nie skojarzyłam faktów. Oczywiście, że Everest, pytanie tylko "co teraz?"
UsuńPo okrążeniu świata, jak nic autolap ustawi ci się automatycznie na 400 tys. km ;-)
UsuńOj weź no, wynik wcale nie fatalny - przecież po górach biegałaś ;-) A jak cię znam (z postów) to tak się zaraz ogarniesz, że Barcelona będzie leżeć i kwiczeć u Twoich stóp. Aha, ja też z paskiem pulsometru mam wrażenie że występują braki w dostawie tlenu
OdpowiedzUsuńAaa, no właśnie. Ciągle zapominam, że Wy tam w stolicy góry macie :)
UsuńDzięki!
Toż to była prawdziwa teofania! Najpierw zobaczyć ten słynny uśmiech w okolicach startu, a potem zobaczyć jak wyskakujesz mi zza pleców, za którymi się czaiłaś parę chwil na szóstym zbiegu pierwszego okrążenia. A żem nieśmiały wobec celebrytów, to nie zaczepiałem :)
OdpowiedzUsuńWynik Twój jest zacny i prawie taki, jak wyszedł mi z obliczeń (no bo wyszło, że biegniesz pierwsze okrążenie ok. 2:30 szybciej niż ja). Są tacy, którzy będą Ci go jeszcze długo zazdrościć... No może, powiedzmy, do przyszłego roku, choć to bardzo napięty termin ;)
A póki co, niniejszym, życzymy sobie i Waszej Boskości więcej objawień w Falenicy ;)
To ja, 7b3edf593a72d3eb, ten sam co w lipcu :)
PS. Gdyby nie te śliczne kabaretki (przykuwają wzrok, tak samo jak te Krasusa), pewnie już na trasie zauważyłbym, że mamy takie same buty :) (to znaczy, Ty pewnie wersję W).
"7b3edf593a72d3eb, ten sam co w lipcu" brzmi intrygująco.. :D
UsuńEjno 7b3edf593a72d3eb!
UsuńJeszcze raz mnie nie zaczepisz, to Boskość się naprawdę zdenerwuje. I już nigdy nie przyjedzie do Falenicy! No! Na wszelki wypadek, będę się teraz uśmiechać podwójnie do wszystkich obutych w Speedcrossy. A nuż to będziesz Ty! :)
Haha, wszyscy od tej pory będą biegać w Falenicy w Speedcrossach ;)
UsuńNo dobrze, następnym razem zaczepię i asertywnie poproszę o podwójny uśmiech z autografem :)
Przepraszam, że tak intryguję, ale wciąż szukam jakiegoś sensownego sieciowego wcielenia. Ot, takie prenatalne problemy ;) Mam tylko nadzieję, że będę miłym, zwinnym i piśmiennym kręgowcem. Najchętniej ssakiem, podobno niektóre z nich fajnie biegają ;) Chciałbym, żeby wcielenie swobodnie zaliczało 50-kilometrowe leśne spacery. Czuję, że tego zwierzęciu trzeba! Może nawet takie w BnO, w pogoni za Krasusem - w końcu też już jest moim idolem :) Słyszał, skoro tu zagląda, prawda? :)
Nieodmiennie... 7b3edf593a72d3eb
Lubię czytać twoje teksty, ;)A!Świetna koszulka! ;)
OdpowiedzUsuń