16.08.2013

Reset

Ponad tydzień bez biegania. Tydzień bez szosy oraz porannego zrywania się na basen. Tydzień bez czujnika tętna, spoconego czoła i vitargo w bidonie. Tydzień bez triathlonu. Tydzień bez. 

Odpoczęłam i dopiero teraz widzę, jak bardzo tego odpoczynku potrzebowałam. Jak bardzo byłam nakręcona na poznański start, jak bardzo nim zryta i jak wiele sił mnie te zawody kosztowały. Ja naprawdę dałam tam z siebie wszystko... I chyba jeszcze trochę więcej. Nawet nie mówię teraz o cholernych zakwasach, które miejscami przypominały te po maratońskim debiucie i które ustąpiły po 3 dniach, ale o wielkim ogólnym zmęczeniu fizycznym i psychicznym, które dopadło mnie i siedziało w środku naprawdę głęboko. I nichuchu wyjść nie chciało, więc po kilku próbach przestałam nawet je wyganiać.

Ogólne poczucie spełnienia i szczęścia spokojnie (dziękibogu) pozwoliło mi jednak nic nie robić jak tylko upajać się sukcesem (jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa i gratulacje), regenerować, jeść (sporo jeść), ba nawet czerpać przyjemność z tego lenistwa. Kurde, i to bez żadnych wyrzutów sumienia! No dobra z małymi, co jednak nie zmienia faktu, że chyba dorosła nam ta Bo i zmądrzała. Oby tylko nie za bardzo ;) 

No ale powoli trzeba zacząć wracać. I wracam. Szosa nie sprawia jeszcze dawnej frajdy, pływam też jakby w miejscu, ale bieganie - zwłaszcza gdy się wkręcę, a dzieje się tak zazwyczaj po 6 km - znowu jest za-je-bi-ste. Znowu dostarcza mi kosmiczną wręcz radość oraz poczucie lewitowania ponad chodnikami i ludźmi. Niebo jest piękniejsze, kolory jaskrawsze, a jak na dodatek pobiegnę gdzieś na mymłon natury, wdrę się między drzewa, chaszcze i krzaczory to już jest naprawdę totalny odlot. Fajnie.

Tymczasem jutro mam lokalne zawody tri w Sandomierzu (tak zwany sprint). Żal nie wystartować kilkadziesiąt kilometrów od domu, na dodatek w dość ciekawej scenerii oraz z fajnymi ludźmi. Oczywiście - jak zawsze - można trzymać kciuki i delikatnie dmuchać w stronę południa, ale sama od siebie nie wymagam za wiele wobec tego startu, w zasadzie nic od siebie nie wymagam po takiej labie i odpoczynku. Innymi słowy, nastąpiło lekkie rozprężenie i jakoś niespecjalnie chce mi się to zmieniać... 

Poza tym nie Sandomierz jest teraz najważniejszy tylko to, co wydarzy się potem. A wydarzy się coś wielkiego i ważnego. Może nie wielkiego dla mnie, choć debiutować będę w nowej roli, ale ważnego dla kogoś innego, kto potrzebuje wsparcia. Wspólnie z innymi blogerami rozkręcić chcemy akcję pomocy dla Bartka i już teraz zapowiadam, że bardzo na Was liczę i że nie chcę się rozczarować. Zrozumiano? Szczegóły wkrótce, dla zbudowania napięcia dodam, że pewną rolę w akcji odegra... patelnia. Tak, ta patelnia, którą wygrałam w Poznaniu i która jest ponoć najlepszą i najbardziej patelniową patelnią na świecie, nie tylko ze względu na swoją obecną właścicielkę... ;)
No. Tak więc stay tuned bo naprawdę warto ;)

----

Mauri Włodek, halo Mauri Włodek! Odezwij się chłopaku, bo fajne oksy Huuba wygrałeś, a nie mamy do Ciebie namiaru. Masz czas do 18 sierpnia do północy. Odzew.

4 komentarze:

  1. Smażyć jaja na patelni którą trzymała w rękach Bo... bezcenne :))) też czekam na licytację i chętnie wezmę udział w akcji pomocy małemu Bartkowi!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, super! Wiedziałam, że ta patelnia będzie niczym święty graal :)

      Usuń
  2. Łatwo się też do tego lenistwa przyzwyczaić, nie? Coś jak z chodzeniem na wagary ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Reset resetem, a 1 miejsce znowu jest :) Nie nadążam z gratulacjami. Za szybka jesteś, Bo :)

    OdpowiedzUsuń