A dlaczego triathlon pani Bo? Zapytał mnie ostatnio dziennikarz, kiedy to (znowu...) byłam gościem lokalnego radia. A ja (znowu...) nie potrafiłam na to pytanie odpowiedzieć. Sama już dawno przestałam sobie je zadawać, a już tym bardziej szukać nie nie odpowiedzi. Oczywiście radiosłuchaczom coś tam wspomniałam o pokonywaniu własnych barier, o przesuwaniu granic i o codziennym wykreślaniu ze słownika słów „nie chce mi się” oraz „niemożliwe”. Być może dodałam też gadkę o wdrapywaniu się na jakiś szczyt, o biciu własnych rekordów świata oraz udowadnianiu sobie, że umiem i potrafię. Że trzeba mieć marzenia i dążyć do ich realizacji - nawijałam z pewnością - że determinacja, walka i wiara w siebie. Wiecie, wszystko z tych motywacyjnych obrazków na FB i filmików z YT. Ale czy to była prawda? Sama nie wiem. I chyba tak naprawdę nie muszę wiedzieć...
Ważne, że się w tri po prostu zakochałam :) A im większe sponiewieranie na treningu, im mocniejszy wiatr w twarz i długi niekończący się podjazd, im głośniejszy leń rano przed basenem oraz koszmarny upał podczas biegania, tym kurde większa satysfakcja po. Więc czy to w ogóle da się jakoś wytłumaczyć? Czy normalny radiosłuchacz potrafiłby to zrozumieć? ;)
Wtem do realizacji mojego największego marzenia ostatniego roku (a może nawet i życia?) pozostały już tylko 2 dni. 2 dni. 48 godzin. 2880 minut. 2 dni dzielą mnie od startu w 1/2 IM PozTri. Jak się czuję pytają. Otóż cieszę się i nie cieszę. Podekscytowana jestem, ale i na maksa zestresowana. Pełna nadziei, ale też totalnie wątpiąca w swoje możliwości, formę i psychikę. Wiem, że od momentu "Psst" zrobiłam kawał (dobrej?) roboty, osiągnęłam nieosiągalne i nauczyłam się nieprawdopodobnych rzeczy. Tak, z tego jestem naprawdę dumna i ani myślę umniejszać sobie tych osiągnięć. Ale mam też świadomość przypadkowości wszystkich działań, totalnego chaosu, ciągłego błądzenia oraz wielu, zapewne zbyt wielu błędów. Wiem też - nie wstydźmy się tego - że ciągle jestem totalnym triathlonowym leszczem i jeszcze sporo, oj sporo przede mną nauki i pracy... Czyli jest dobrze, ale z pewnością mogłoby być lepiej. Jak w życiu...
Do Poznania jadę jednak z mocnym postanowieniem walki. Oczywiście nie o zwycięstwo w Wielkim Wyścigu, rywal jest totalnie poza moimi możliwościami... Jadę tam walczyć z sobą. I o swoje marzenia. I kurde zamierzam tę walkę wygrać! Co więcej chcę, aby to było piękne i niezapomniane zwycięstwo... (Zmieniła się nam ta Bo, nie? Nie jojczy już, nie płacze...).
Piękne zwycięstwo czyli takie, że na mecie będę mieć pewność, że zrobiłam i dałam z siebie wszystko. Piękne znaczy również, że gdy ból i ogień w ciele oraz sól zalewająca oczy obudzą na trasie diabełka ("zwolnij, po co ci to, przejdź do marszu Bo, odpocznij") - to ja znajdę siłę, by go kurde uciszyć, posłać w prawdziwe diabły i jeszcze na dodatek przyspieszyć. Piękne to też takie, że z prawdziwą dumą spojrzę na zegar, który pokaże ładny wynik i być może też takie, które sprawi, że poryczę się ze szczęścia...
O to właśnie jadę walczyć do Poznania.
Jaki to ładny wynik pytają. Otóż piątka z przodu odpowiadam. Tylko piątka i aż piątka (choć to miłe, że typujecie dla mnie niektórzy naprawdę kosmiczny rezulat). Kiedy zdecydowałam się na start w IM 70.3, plan - oprócz tego, by się nie utopić i nie wypierdzielić na rowerze - zakładał zmieszczenie się w limicie czasowym (8 h). Jakieś 2-3 miesiące temu podwyższyłam sobie poprzeczkę na 6.30 h. Teraz - w końcu Bo - podniosłam ją jeszcze wyżej, a dokładniej podkręciłam o 31 minut. Tak, mówię to głośno i wyraźnie: chciałabym złamać 6 godzin. I wiem, że jest to możliwe, i być może nawet w prognozowanym 30-stopniowym piekle. Wiem i do tego dążę. W końcu Bo.
Oczywiście chciałabym napisać, że przecież to tylko zabawa, że do Poznania jadę się sprawdzić, spotkać z fajnymi ludźmi i generalnie spędzić miły weekend. Ten sport wszak taki superowy, connecting people i wszystko co robimy to przecież dla zdrowia jest oraz dobrego samopoczucia. Ale kurde nie napiszę. Będzie bowiem piekło i walka, będzie boleć, pojawią się diabły oraz poleją pot i łzy. Wiem to, tak będzie. W końcu Bo, co począć. Ja nie potrafię tak na pół gwizdka... I nie chcę ;)
Więc taka oto motywacja na 2 dni przed. Dajesz Bo! Ognia! Lub po prostu - Rozpierdol im ten kiosk! ;)
Więc taka oto motywacja na 2 dni przed. Dajesz Bo! Ognia! Lub po prostu - Rozpierdol im ten kiosk! ;)
Bo obserwując Twoje wyniki i walkę to te 6h złamiesz spokojnie. Ja szacuję lepszy wynik, a jak na razie blisko byłem z Twoimi i Krasusa wynikami więc wiesz - ciśnij! A jakbyś miała paść to wiesz - leave competenet looking corpse, żeby mi dobrze fotki wyszły :P
OdpowiedzUsuńZostaw biednych ludzi i ich kioski ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że organizacyjnie dam radę sprzedać ci kopniaka na szczęście w niedzielę :)
FUCK YEAH! ZAORASZ POZNAŃ!
OdpowiedzUsuńBędę trzymać kciuki aż popękają torebki stawowe!
A wiesz, że to najlepszy rodzaj motywacji? Jeśli trenujesz bo tak, bo to kochasz, to wytrwasz znacznie dłużej, niż gdybyś trenowała dla konkretnego wyniku, zrzucenia kilogramów, albo jakiegoś innego konkretnego celu.
OdpowiedzUsuńBędę trzymać kciuki w niedzielę, powodzenia!
Czuję, że pojedziesz, zrobisz swoje, i za tydzień postanowisz zacząć przygotowywać się do całego Ironmana ;)Będę trzymała kciuki niestety w dalekich Suwałkach, no i bez takiego poddawania.. może Krasus mety nie zauważy :D haha
OdpowiedzUsuńNo, Bo - dałaś czadu z tym wpisem! Trzymam kciuki za wymarzony wynik!
OdpowiedzUsuńJa u bukmachera na Ciebie stawiałem, a ty poddałaś WW jeszcze przed startem?! Wisisz mi stówę! ;)
OdpowiedzUsuńBo trzymam kciuki, niestety będę daleko. A co do kiosków to rozpierdalaj wszystko po drodze, nie martw się, za rok, na następny PozTri odbudują wszystkie :))
OdpowiedzUsuńBo Bo Bo! :) Trzymam kciuki i będę ożywczą nadmorską bryzę słać w kierunku Poznania, żeby się pod Wami (tzn. pod Tobą ;)) asfalt nie topił :).
OdpowiedzUsuńNapisałbym coś motywującego, ale same banały mi się cisną na klawiaturę. Będzie dobrze. Będzie piątka.
OdpowiedzUsuńBo, zerwiesz asfalt! Jesteś twardzielką i pociśniesz mimo diabłów, potu, krwi, kurw na ustach, słońca w czerep. Dasz radę, życzę Ci tego bo zasługujesz na to w 100, a nawet 1000 procentach. ps. szkoda że nie mogę wpaść do Poznania i obojgu Wam (Tobie i Krasusowi) przybić pionę i naocznie kibicować :( ale od czego mamy FB!
OdpowiedzUsuńOj jak ja czymam kciuki, aż mi czerwone pazury bieleją. Będzie pięć, tego jestem pewna. Run Bo i w ogóle wszystko Bo! Go go oraz skaczę i macham pomponami.
OdpowiedzUsuńBARDZO BARDZO DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM I KAŻDEMU Z OSOBNA ZA TE SŁOWA! Wierzcie lub nie, ale to naprawdę szalenie miłe i dodaje kopa. Fajnie, że jesteście ;)
OdpowiedzUsuń05:21:24 vs 05:22:10, ja piórkuję! Jednak trzymaliście się za ręce :D Tylko Krasus pierwszy machnął swoją kończyną (przekraczając tym samy wcześniej linię mety). Podziwiam was oboje! -- 7b3edf593a72d3eb
OdpowiedzUsuń