No i... Są więc szanse na dobry sezon! Bo właśnie, poprawiając się o minutę sprzed roku, w minioną sobotę (druga sobota marca) machnęłam życiówkę na 10 km pokonując ten dystans w zawrotnym czasie 45:29. Fju, fju, wspólnie z fejsbukiem podśpiewuję sobie od przedwczoraj wiedząc równocześnie, że na razie (a może i na zawsze?) jest to raczej szczyt moich szybkościowych możliwości. Bo o ile ja tytanem pracy, duszą towarzystwa (mryg) czy mistrzem ciętej riposty (podwójny mryg) jestem, tak demonem prędkości to nigdy. Przenigdy! I naparzanie przez godzinę lekcyjną w średnim tempie 4:32 to jest naprawdę dla mnie big acziwment.
O biegu. Nie był to bieg przez duże B(o). Był to zorganizowany przez grupę znajomych we współpracy z BBL, II Wiosenny Test Stadionowy. Czyli jak nazwa wskazuje, bawiliśmy się w chomiki i biegaliśmy w kółko chcąc sprawdzić jak dobrze/źle przepracowaliśmy zimę i jakie możemy mieć cele na wiosenne starty. Dziesięć osób testowało się na 5 km, szesnaście, w tym ja, na 10 km. Sami byliśmy sobie organizatorami, stoperami, sędziami, hostessami i kibicami. I wyszło bardzo bardzo. Ja osobiście pobiegłam też dla Karoliny.
Bieg ułożył się idealnie. Pobiegłam rozsądnie, równo, mądrze. Wręcz nudno to zrobiłam tak sobie myślę teraz. Ruszyliśmy razem, oczywiście za szybko, ale ja - ekhm... doświadczona biegaczka jakby kto nie wiedział - nie dałam porwać się startowej euforii i już na pierwszej pętli świadomie zwolniłam kontrolując tempo i starając się je utrzymywać w granicach 4:32-4:34. Lećcie sobie powiedziałam w myślach do chłopaków. Których dodam, w większości potem łykałam na kolejnych kółkach. A może ciut za wolno pobiegłam tę pierwszą połówkę? No nie wiem. Wiem jednak, że do 7 km biegło mi się naprawdę spoko, nie cierpiałam i dopiero jak podkręciłam tempo na ostatnich trzech, przypomniałam sobie, że to jest jednak walka. I nie ma łatwo. Tartan wirował, fotoreporterzy się nie liczyli i czy k. te okrążenia nigdy się nie skończą? Ale walka zwycięska, ostatecznie - wtrącę, że przy tętnie 198 uderzeń na minutę (!) - udało mi się przyspieszyć do 4:24 min/km i złamać 'magiczną' barierę 46 minut. Ze sporym zapasem, fju fju.
Zresztą, nieważne czego to zasługa. Najważniejsze, że przysłowia są mądrością narodu, zwłaszcza te dotyczące marca i że być może rozpoczynający się sezon naprawdę przejdzie do historii...
Nie jesteś demonem prędkości? Mówi kobieta, która wkrótce złamie 45 na dychę? No to ciekawe, kto z nas wg Ciebie jest..;P
OdpowiedzUsuńA 198 tętno to szacun, znak sygnał, że z Ciebie całkiem młoda sarenka jest, bo przecież każdy wie, że HRmax=220-wiek!;)
Nie dość że szybka, to jeszcze młoda ;)
Usuńi skromna :))))
Usuńskromniejszej nie znam... :)
UsuńOj będzie się działo w sezonie. No rzeźnia będzie normalnie...
OdpowiedzUsuńPostaram się zapomnieć o zasadzie drugiej soboty marca - żeby mój sezon jednak nie był taki zły :)
OdpowiedzUsuńale cieszę się że Tobie służy to porzekadło :))
Pozdr!
Jak do tej pory, to najlepiej sprawdza się porzekadło dotyczące marca garnca ;)
Usuń