11.08.2014

Na spacerniaku

Coś Wam powiem. Muszę się do czegoś przyznać... Pewnie nie bardzo zrozumiecie, zwłaszcza, iż ja sama nie do końca ogarniam w zupełności, ale może choć inaczej spojrzycie na te moje profilowe różowe oksy i minę na FB. 

Dobrze mi z tym leniuchowaniem i odpoczynkiem. Cudownie! Bez wewnętrznej presji zaliczania kolejnych treningów i poza celą więzienia własnej ambicji oraz parcia ciągle do przodu i przed innych. Ze spaniem do godz. 9.00, czytaniem, oglądaniem, słuchaniem i trwonieniem czasu, jakiego jeszcze chyba ludzkość w życiu nie widziała. Nic nie muszę! Nie muszę udowadniać, motywować, przesuwać kolejnych granic i chwalić się osiągami na FB i endo oraz pisać, jaka to jestem zajebista. Nie muszę już być najlepsza, najszybsza i oczywiście boska. Ufff, nawet nie wiecie jaka ta ulga... Serio. W pewnym momencie, mam wrażenie, wszystko trochę jakby wymknęło się spod kontroli. Zaczęłam się zastanawiać, czy to wciąż są/były aby MOJE marzenia? By ciągle gnać do przodu? A nie osób, a nie Was, którzy mnie wspieracie, dla których czasem bywam jakimś ekhm wzorem i motywatorem? Ten blog był pisany kiedyś tylko dla mnie. Nawet publiczny status zyskał dopiero po kilku miesiącach. Nie oczekiwałam poklasku, gratulacji i wsparcia od innych. Teraz - nie ukrywam - jest on pisany również dla Was. Cieszę się, że zaglądacie, czytacie, uśmiechacie pod nosem, komentujecie i ponoć nawet inspirujecie tą moją przedziwną przygodą ze sportem. Naprawdę się cieszę! I dziękuję za zaufanie! Ale czuję też zajebistą presję i oczekiwania. Również ze swojej strony. Albo inaczej, sama poczuwam się do obowiązku, aby serwować tutaj Wam i sobie tylko "success stories", jak to boska Bo znowu rozpierdoliła kiosk. 
Ufff! A nareszcie nie muszę! :) 

Tylko czy musiałam aż wpadać na samochód (ha! inni wpadają "pod", tylko ja taka zdolna, że "na"), łamać żuchwę, rozwalać brodę i wybijać zęby, aby się z tego wyrwać i uwolnić?  

Wiem, sama sobie jestem winna. Taką siebie nakreśliłam na tym blogu i taką mnie poznaliście. Postać fikcyjną. Wojowniczkę. Kto mnie zna bliżej wie jednak, że nie do końca jest to prawdą i ta cała BOskość bywa czasem mocno przekłamana...


I chyba teraz łatwiej zrozumiecie to, jak bardzo wkurzało mnie, gdy wszyscy dookoła życzyli mi szybkiego powrotu do sportu (nie zdrowia). Że nie martw się Bo, że ajrona zrobisz przecież w przyszłym roku. Że uszy do góry, bo dzięki tej przerwie będziesz jeszcze mocniejsza i rozpierdolisz niejeden kiosk. Że "znając cię", to zaraz wskoczysz na bajka i nawet z tym tytanem w paszczy znajdziesz się na kolejnym pudle. 

A może ja tego nie chcę? A może ja nie zrobię tego ajrona! A może nienawidzę się ścigać i marzę o powrocie do początku? Do ruchu, który sprawia frajdę, a nie do żyłowania się i walki o kolejne życiówki? I że kurde dość mam tej mojej chorej ambicji i pracowitości, przez które straciłam już w życiu nie tylko zęby? A może kurde kurde, ja nie wiem czego chcę? I się w tym wszystkim trochę gubię? Kurde no!!! :( 

Na razie człapię więc po spacerniaku tego więzienia własnej "doskonałości", ciągłego podwyższania poprzeczki oraz udowadniania niewiadomoczego niewiadomokomu i Wam. Rozglądam się, oddycham. Fajnie tu jest. Zajebiście. Dużo światła, świeżego powietrza, widać latające ptaki, a czasem nawet jak się skupię to usłyszę też ich śpiew... a nie jakiś durny głos. Całkiem inaczej niż w dusznej celi, gdzie przede wszystkim odhaczam kolejne treningi, sprawdzam tętno, ładuję garmina i kalkuluję gdzie i na ile mnie stać. Lepiej tu. 

Ale chyba spacerniak to za mało. Myślę o ucieczce poza mury. Na całkowitą wolność. Z daleka od wyśrubowanych celów, wyścigów, oczekiwania na kolejne lajki i gratulacje oraz bez słuchania tego durnego głosu, że "musisz Bo, musisz!". Bo ja przecież nic nie muszę! A mogę zaś wszystko, a przynajmniej całkiem sporo. I chyba też nie chcę już znowu trafiać za kratki... Wiem, to może być trudne, bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe, gdyż mam zadatki na recydywistę, zwłaszcza na warunkowym... Ale może się uda?

O ile tego chcę, bo tak naprawdę to sama już w końcu nie wiem... :) Kurde! 

18 komentarzy:

  1. Mądrze prawisz Bo! Rób tak żeby Tobie było dobrze, wygodnie i przyjemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo, każdy musi czasem odetchnąć. Złapać powietrza i... dystansu. A w życiu człowiek musi to tylko jeść, pić, oddychać i spać. Cała reszta to opcja.
    (ps, niektórzy nawet spać nie muszą - "nie śpię, bo trzymam kredens";))

    OdpowiedzUsuń
  3. Super tekst, mądra refleksja, aczkolwiek faktycznie że aż trzeba było wybitych zębów żeby do tego dojść i złapać luz na bańce ;-) Zdrowiej !

    OdpowiedzUsuń
  4. mam nadzieje, że to prawda i w koncu zaczniesz zyc dla siebie i wg. własnego "ja" a nie jakiś slabszy dzien. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  5. Bo, jak zaczniesz sadzić kwiatki - też będziemy czytać!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo może nie znam Cię jakoś długo ale jak Cię poznałam to nigdy nie spostrzegałam Ciebie jako wyśrubowanej chorej ambicji, biegłam za Tobą po górach i czułam jedną wielką przyjemność, frajdę z tego gdzie się jest i z kim! Nie było żadnego spięcia dupy tylko pośladów , co oczywiście jest zrozumiałe gdyż każda baba chce mieć super pośladki :) i jestem pewna że na kolejnym zimowym obozie będę miała okazje jeszcze raz pobiec za Tobą i cieszyć się daną chwilą........

    OdpowiedzUsuń
  7. Pieprzyć to! Ścigantów puszczam przodem, a na trasie zbieram co najlepsze - czysty fun :) .

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrażenie, że wszystko w życiu jest po coś. Może ten samochód był właśnie po to, aby naszły Cię refleksje... Może... Tak czy inaczej, wracaj do zdrowia i bądź w zgodzie ze sobą. Tylko to daje spełnienie. W Ironie czy też leżingu ma być przyjemność, nie przymus ;)

    Radośnie ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie słodko-gorzkie to co piszesz. Ale taka jest prawda, że czasami pędzimy do przodu, bo "tak trzeba, tak wypada" i nie zastanawiamy się czy i jaki to w ogóle ma sens dla nas samych. Szkoda, że dopiero tak poważny wypadek musiał się zdarzyć, żeby nagle spojrzeć na sport z perspektywy. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek i umiar - w osiąganiu sportowych celów, diecie, awansowaniu w pracy... Wszędzie. Bo właśnie klapki na oczach i przerost ambicji doprowadzają do różnych niefajnych sytuacji. Ale Tobie najwyraźniej właśnie te klapki opadły :) Teraz startujesz z samego dołu drabinki intensywności treningu i możesz powoooooli dodawać sobie po troszku do niej i zatrzymać się w tym momencie, w którym będzie Ci najlepiej i tego właśnie Ci życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadzam się całkowicie - blog ma być dla mnie a nie dla innych. Lubię sobie poczytać wpisy z przed roku i poprzypominać jak było. Natomiast to co piszę nie jest w żadnym stopniu esencją mojego życia: podstawa to hierarchia wartości. U mnie sport jest w niej wysoko, ale jest przed nim wiele innych rzeczy takich jak choćby rodzina czy praca. Bieganie to tylko hobby na które próbuję znaleźć średnio godzinę dziennie. I nic więcej - po prostu hobby.

    OdpowiedzUsuń
  11. Triathlon to zbój, bardzo zachłanny, łatwo się w nim zatracić (aż sama nie wierzę, że to piszę). Te mega życiówki, ciągła chęć poprawiania wyników, kuszą, nawet bardzo... Chciałoby się mieć jedno i drugie, i te wyjebiste życiówki, i normalne, ułożone życie, ale czy to się da pogodzić jedno z drugim? Aż sama boję się odpowiedzi na to pytanie...
    Najważniejsze, żebyś Ty była szczęśliwa, cokolwiek robisz. Wierzę, że podejmiesz dobrą decyzję, w końcu jesteś mądrą kobietą :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki Bo za ten tekst. Chyba najbardziej motywujący ze wszystkich, które u Ciebie przeczytałem. Motywujący do tego, żeby dalej robić to, co robię. Wychodzić pobiegać, jak mi się chce. Jak mi się nie chce - nie wychodzić. Poleżeć na kanapie. Zjeść fastfooda. Skrócić trening, jak się znudzę. Używać pogody, jako wymówki. Biegać w nocy, jak poczuję pragnienie. Nie wyspać się przed zawodami, bo książka wciągnie. Zakwasić mięśnie, bo mam kaprys się pościgać. Biegać na głodniaka, bo mam nowe buty i nie wytrzymam nie wypróbowawszy.
    To co piszesz w magiczny sposób (sam nie wiem jak) odbarcza mnie od poczucia winy, że mało albo źle trenuję. Od potrzeby odpowiadania na pytania typu: "Chcesz przebiec maraton, a trenujesz tylko po pięć kilometrów?" "Robisz tylko 15 km tygodniowo? Nie za mało?" Nie kuźwa. Nie za mało. Nie za dużo. W sam raz. Tyle ile chcę. Nie jestem zawodowcem. Nie zarabiam na tym. Nikt nie każe mi biegać. Dlaczego sam miałbym sobie kazać?
    Przez chwilę się zaniepokoiłem. Że Ci się coś poprzestawiało w głowie. Że się zepsuło. Ale przeczytałem: "Nic nie muszę!" Przeczytałem: "A mogę zaś wszystko!" I usłyszałem, że mówisz, to co tak mocno zapamiętałem: "Wszystko maaam!" Słowa inne, sens pozostaje. I wiem już, że to ta sama Bo którą poznałem w Tatrach i Karkach. Dla której przesuwanie granic, to kwestia wyboru. Bo może. Bo chce. Bo wszystko maaa!

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam Twojego wyjątkowego posta Bo i te wszystkie piękne komentarze i mam meeeega ciary! Ludzie jesteście niesamowici. W chwilach przypływu mocy i w chwilach słabości. Macie siłę, która motywuje bardziej niż pięknym słowem dziergane w necie cytaty. Jesteście prawdziwi i te emocje są prawdziwe. Dziękuję Wam!

    OdpowiedzUsuń
  14. piękny tekst!

    OdpowiedzUsuń
  15. a ja dziękuję, że to napisałaś zanim ja sama nie przydrzewiłam gdzieś zdrowo na bajku w poszukiwaniu , no własnie czego? bo przecież zaczełam biegać, żeby mieć chwilę dla siebie, żeby sobie coś tam przemyśleć w połowie życia i przez rok właśnie tak było - bez przymusu, z wyczekiwaniem nawet na każdą możlowość pobiegania ( bo nie treningu przecież ) .. a potem się zaczeły jakieś starty , rywalizacje , pogoń za wynikiem, przesuwanie granic, maraton, a może triatlon ?... i zapomniałam dlaczego i po co zaczełam biegać? a przecież zaczełam dla siebie i niech tak zostanie ;) I nie myśl, że to przez Ciebie , bo raczej dzięki Tobie i podobnym dziewczynom trochę tych swoich granic połamałam i cieszę się z tego,że to tylko granice a nie kości czy coś , ale pora już wrócić do początku.;). Zyczę zdrówka i przyjemnych pobiegań czy innych aktywności jak najszybciej - buziaczki. Renata

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj….”koleżanko z baikfitingu”, ale już chyba nie tylko . Głowa do góry … i cierpliwości, a wiem co mówię, bo w zeszłym roku w październiku potrącił mnie na rowerze samochód (wiem…, wiem… straty nieporównywalne), ale było bardzo źle. Fizycznie … nie najgorzej bo kości całe, ale psychicznie dla kogoś aktywnego - masakra, ZERO trenowania, a jednak boli, nie wiadomo co i jak długo. Rehabilitacja, masa godzin spędzony na „innym treningu”, jakieś idiotyczne ćwiczenia, lasery, masaże … i świat wolniejszy… znacząco wolniejszy. Udało się i sezon 2014 nie był w pełni stracony, coś tam udało mi się nawet normalnie potrenować i postartować. Uraz w psychice duży, jeżdżę na rowerze woniej, głowa mi się kreci o 360 stopni, mimo, że to było prawie rok temu to żyje się inaczej. Myśli takie jak twoje pojawiają się bardzo często. Ale czas…, on leczy wszystko. Głowa do góry – cierpliwości – i do zobaczenia na kolejnych imprezach.

    OdpowiedzUsuń
  17. Co miałem rzec to Ci już rzekłem, a jak trzeba więcej to wiesz gdzie mnie szukać. Do zobaczenia w Bieszczadach

    OdpowiedzUsuń
  18. Witaj, dużo zdrowia Ci życzę. Nie wiem czy moment że nic nie musisz daje Ci radość (choć cieżko mówić o radości jak jest się tak zmasakrowanym), czy nakręca Cię wewnętrznie na to co zrobisz jak będziesz mogła... Moje zdanie jest takie, ze jeśli coś jest Twoją pasją to nie zrezygnujesz z Tego. Możesz jedynie spróbować podejść do tej pasji z większą rezerwą. Okres przygotowań do starów jest ciężki, ale uwielbiam czas który następuje po... czyli biegam kiedy chcę, a jak nie chcę to nie biegam przez tydzień, a jak mam ochotę to idę biegać w deszczu, śnieżycy i sobie człapię patrząc jak płatki śniegu tańczą w świetle latarni. Mój Tato (pisał do Ciebie) uważa że jestem uzależniona od biegania, ale w takim razie jestem też uzależniona od: czerwonej herbaty, słodyczy, czytania książek i leżenia w weekend na kanapie :-) Pozdrawiam, 3maj się!

    OdpowiedzUsuń