Szczerze? Nie sądziłam, że się uda. A już na pewno, nie tak szybko, choć i tak zeszło trochę, bo prawie dwa miesiące... Do tej pory wszyscy, którzy pływali motylem wydawali się być nadludźmi dla mnie jakimiś, kosmitami. Jak oni te ręce z wody wyciągają? Jak można napędzać ciało ruchem takim glizdowatym, na dodatek z jakby związanymi kończynami? Jak im się ta woda do nosa nie wlewa. No ale przede wszystkim te ręce! Przecież to nawet na sucho ciężko tak nimi na okrągło machać. A co dopiero płynąć i to jeszcze ach jak pięknie... Bo motylek to chyba jeden z najpiękniejszych stylów pływackich jest, stwierdzam. A pod wodą jak bajecznie wygląda, widzieliście? Tak naprawdę to dopiero wówczas dokładnie widać całą tę finezję ruchów, opływowość, zwinność i lekkość. Ach.
Ale jednak się uparłam. Jak to kiedyś ktoś mądrze powiedział "Aby osiągnąć to, czego jeszcze nigdy nie osiągnąłeś, musisz stać się kimś kim jeszcze nigdy nie byłeś". Postanowiłam więc zostać. Motylem.
BO ja chyba jednak lubię mieć jakieś cele. Mieć sprofilowany kierunek działań, wiedzieć "po co", a nie tylko "jak", czuć ten powiew ekscytacji, gdy zaczynam powoli doganiać królika lub też wkurw gdy nie wychodzi, ale następnym razem to już kurde wyjść musi! Bo cel nadaje sens? Bo sens wynika z celu? A może i nie tak. Albo całkiem na odwrót...
Łotewa. Postanowiłam nauczyć się pływać motylkiem. Dla siebie tak, dla satysfakcji. Po prostu. I tak pod okiem tj. okularkiem oraz przy anielskiej cierpliwości najlepszego instruktora pływania ever, rozpoczął się cykl rozwojowy BOtyla. Ktoś inny rzekłby, że dokonano brutalnego gwałtu na biednym i ślicznym motylku, ja jednak - pozwolicie - trzymać się będę tego pierwszego sformułowania.
Oczywiście nie była to systematyczna i ciągła nauka. Albo poranny leń utrudniał zwleczenie się z wyra na basen, albo pobieszczadzkie zmęczenie odbierało siły na jakąkolwiek aktywność. Poza tym. Nie oszukujmy się, nie da się całą godzinę tłuc tego samego! Nawet ja, w całej swej boskości, ambicji, konsekwencji i heroiczności takich rzeczy nie zdzierżę, więc na naukę poświęcałam średnio 15-20 minut podczas każdej (lub też nie każdej) pływackiej sesji na basenie. Powiedzmy, że wystarczyło. A już na pewno było w sam raz, aby mi tego motyla nie zbrzydzić, współtowarzyszy na torze nie rozśmieszyć na śmierć, a instruktorka nie doprowadzić do szewskiej pasji.
Najpierw więc faza gąsienicowatości. Żmudne i męczące ćwiczenia na nogi. Oraz wizualizacja skakania przez ogniste obręcze w cyrku. Z deską wpychaną rękami pod wodę, z deską między nogami, bez deski. Ręce do strzałki lub luźno, ale brońborze do żaby, bo złe nawyki. I to uczucie rozczarowania, gdy ściągasz płetwy i totalnie nic nie wychodzi, a ty mimo, iż ze wszystkich sił starasz się "falować" i przemieszczać do przodu, tak naprawdę stoisz w miejscu. I nic.
Potem gąsienica zmienia się w poczwarkę i próbuje do tego wszystkiego dodać ręce. Łomatko! Teraz to dopiero cyrk. Kombinacje z rękami do kraula, niekontrolowane zachwiania równowagi (stabilizacja głupcze!), totalny brak tchu i zmęczenie, a tu dopiero połowa basenu i to jeszcze kurde ta mniejsza. Dobrze też, że poczwarkę naszą Zarząd Basenu kosztami nie obciążył, bo spokojnie podczas 10 minutowego ćwiczenia kilka litrów wody wypijała sobie. Spryciula. A potem znowu ta nieszczęsna pustka, gdy próbuje wszystko powtórzyć bez płetw. I nic.
Ale dzielna poczwarka nie poddaje się i walczy nadal. Ćwiczy, faluje, oddycha, pije. Do pĄpek wraca nawet, bo a nuż coś pomoże, znowu faluje i ćwiczy. Pije. I - uwaga - stopniowo zaczyna kumać! Wyczuwa rytm, zależność pomiędzy ruchami, zbawienny wpływ prędkości. I te ręce proste nad wodę unosić się już udaje (choć prawa ponoć nadal ciut zgięta)! I falowanie wychodzi. Ba! Bez płetw wychodzi nawet! Radość niezmierną sprawia! Szczęście daje! :) I całą długość basenu prawdziwym, pełnym stylem przepłynąć już umie, choć przy bandzie trup, ale za to długość, za długością ciut mniejszy. Gąsienica powoli przeistacza się imago! Czy wszyscy widzą? W dorosłą postać motyla rozwija się to nasze kaczątko brzydkie. W dorosłego motyla!
No!!! Też się jaram!!! Choć wiem, że jeszcze mnóstwo pracy przede mną oraz miliard nudnych i trudnych ćwiczeń. Wytrzymałość, technika (te zwłaszcza), szybkość. Ale najważniejsze się już chyba dokonało. Ogarnęłam tego motyla!!! I polubiłam!
Rzecz jasna, z wzajemnością :)
Rzecz jasna, z wzajemnością :)
Styl motylkowy jest bardzo ładny, ale ciężki do nauki. Gratuluję, że udało Ci się opanować. :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Też sobie sama gratuluję i winszuję :)
UsuńChcemy zobaczyć Botyla! Poprosimy film akcji - taki jak z jutuba :) I gratulacje!!!!!!
OdpowiedzUsuńSama bym się z przyjemnością (albo i nieprzyjemnością) pooglądała jako BOtyl, więc być może coś będzie kręcone ;)
UsuńDzięki!
Nakręć, plz. Uwielbiam motyla. Dobrze, że mi przypomniałaś:)
UsuńBo! – nominuję Cię do zabawy :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.pawelbiega.pl/liebster-award-odpowiadam-nominuje/