Wydawało mi się, że w kwestiach sportowych, to wiem o sobie, jeśli nie wszystko, to naprawdę dość sporo. Mniej więcej orientuję się przecież, ile czasu potrzebuję na odpoczynek i sen, ogarniam raczej filozofię trenowania trzech dyscyplin jednocześnie, wiem co lubię (samotne człapanie z muzą), czego nie za bardzo (interwały) oraz co sprawia mi największą frajdę (37 km/h z Kubą). I że przed startami to ja raczej się denerwuję i że dobrze jest ufać podjętym wcześniej decyzjom. Oraz, wydawało mi się, że wiem jak po biegu boleć mogą kończyny, że kumam, co to podbiegi oraz że (hihi) mocna jestem w zbiegach. I że kolka to przecież nic takiego specjalnego. Wydawało mi się.
Po pierwsze nie denerwowałam się przed biegiem. Ja (!) nie denerwowałam się (!!!). Jasne, że nie zamierzałam biec tych zawodów na 100%, tylko potraktować je chciałam jako mocny trening przed
Karkonoszmanem, no ale odrobinka stresu to by się przydała, nie? A tu nic. Żadnych motyli w brzuchu, żadnych nerwowych ruchów, zero jakiegokolwiek skupienia znanego mi z poprzednich startów. Pełen luz. Tylko troska o to, jaka pogoda będzie BO widoki. Oraz BO mokre kamienie, po których biegać nichuchu nie potrafię. Oraz BO drzewa (co nie Mateusz? :)).
Aby dopełnić kronikarskiego obowiązku dodam, że do Zako pojechaliśmy całą bandą.
Krasy,
Wybiegany z Justyną, Paweł, Jędrek, Kwito, a na miejscu jeszcze
Ala, Łukasz, Marzena, Ewa, Andrzej, drugi Paweł oraz realizujący pewną tajemną miśję
Pecado. Oraz cała masa innych fajnych łydek, pozdrawiam wszystkich właścicieli, to był naprawdę fantastyczny widok, dziękuję. BTW zna się już trochę tego biegowego światka, co? :)
Że dobrze trzymać się planu
Tak więc po pierwsze nie denerwowałam się i oprócz planu zawierającego się w kilku punktach: 1. Nie wypierdziel się i nie wybij sobie zębów, 2. Zmieść się w limicie czasowym, 3. Ostrożnie i z dala od drzew, 4. Patrz punkty 1-3, tak więc oprócz tego zarysu działań, strategicznych planów na ten bieg nie miałam w zasadzie żadnych. No może jeszcze wiedziałam, że nie zamierzam i nie chcę ómierać na trasie i że przede wszystkim chłonąć mam tę wysokogórską atmosferę, podziwiać widoki i kodować wszystko co miłe, aby w zwykłym życiu, gdy nie zawsze jest już tak fajnie, odtwarzać sobie wszystko w myślach, a nawet i zapętlać te piękne obrazki i panoramy.
Co prawda zaplanowałam sobie, że biegnę w dwóch warstwach (na wierzch oczywiście koszulka Pąpkinsów), z plecakiem, a co za tym idzie i z dwoma bidonami, czterema żelami, batonem, folią NRC, carmexem do ust truskawkowym, telefonem i dyszką na drobne wydatki, no ale zmieniłam te plany kilka minut przed startem zostając w krótkim rękawku i oddając do depozytu cały ów górski ekwipunek, z plecakiem i wodopojem, uprzednio umieściwszy dwa żele w pasku do numerka oraz jeden żel wraz z batonem w tylnej kieszeni rajtek (tych wiecie, ulubionych, 3/4). I lekka oraz wolna niczym Anton Krupicka udałam się na linię startu. "Łamać zasady i działać wbrew planom, hohoho! Bo, takiej cię jeszcze nie znałam, ale do twarzy ci".